Piszę zwykle o relacjach międzynarodowych i umiejscowieniu w nich Polski, ale azyl jakiemu Węgry udzieliły byłemu wiceministrowi rządu Prawa i Sprawiedliwości powiedział nam sporo nie tylko o tej płaszczyźnie, ale też o naszych wewnętrznych stosunkach politycznych.
Udzielając azylu byłemu sekretarzowi stanu polskiego Ministra Sprawiedliwości Viktor Orban upiekł kilka pieczeni przy jednym ogniu. Rozstawił po kątach przedstawicieli obu skrzydeł POPiSu. Dla obecnej koalicji rządzącej i Donald Tuska to nie tylko prestiżowy prztyczek w nos, to realne utrudnienie ewentualnych represji wobec pozostałych przedstawicieli wrogiego obozu politycznego.
Piszę o represjach, bo bez względu na mocno śmierdzący przypadek Marcina Romanowskiego, obecne działania prokuratorów, nie zdradzających zbytnich objawów niezależności od politycznych dyspozycji, rodzą tak wiele wątpliwości proceduralnych, że w Budapeszcie nie musieli się zbyt wiele wysilać, by znaleźć pretekst dla uruchomienia procedury azylowej. Z Budapesztu wyszedł już dość niedwuznaczny komunikat, że kolejni politycy, wobec których zastosowana zostanie „sprawiedliwość” po bodnarowsku mogą liczyć na bezpieczny kąt nad Dunajem.
Biorąc pod uwagę jak niski jest w Polsce poziom utrzymania tajemnicy politycznej czy służbowej, jak nieporadnie, a w przypadku niektórych funkcjonariuszy, asekurancko działa wymiar sądowniczy w Polsce, biorąc pod uwagę, iż Polska jest w zasadzie państwem bez granic od strony strefy Schengen, postawa Węgier może spowodować, że jeszcze jakiś rekin, a może i płotka, ujdzie z sieci ministra Bodnara. Ponieważ sprawa dotyczy dekomponującego się już w Polsce wymiaru sprawiedliwości, którego dekompozycja czyni sprawę kompletnie mętną dla zagranicznych obserwatorów, premier Węgier może teraz oddać Tuskowi salwą z tej samej broni, którą polski premier próbował atakować Węgry – kwestionowaniem praworządności, co w Unii Europejskiej ma pewien poręczny potencjał propagandowy. Zwróćmy uwagę, że Tusk nie miał do tej pory okazji do udzielenia azylu któremukolwiek z węgierskich polityków opozycyjnych wraz eurokratami oskarżającymi Fidesz o skonstruowanie na Węgrzech reżimu ponoć jeszcze bardziej autorytarnego i niepraworządnego niż „reżim PiS”. Nawet jeśli ten potencjał propagandowy zagrania Orbana nie oddziałuje na instytucje UE i eurokratów, które już wzięły stronę Tuska, to oddziałuje na rosnący nurt kontestacji eurokracji i eurokratów narastający w Europie, także w Europie Środkowej. Oddziaływać może także na Donalda Trumpa.
Viktor Orban zagrał pokerowo – postawił wszystko na zwycięstwo Trumpa i teraz zgarnia pulę zaufania i dobrych relacji z prezydentem elektem USA, którego druga kadencja zapowiada radykalne ruchy, także w relacjach Stanów Zjednoczonych z UE.
Odwołanie ambasadora to jedyne czym rząd Polski mógł odpowiedzieć Orbanowi i wygląda to raczej jak gest obrażonego frustrata, a nie realny problem dla węgierskiego obozu rządzącego. Relacje polsko-węgierskie jeszcze rządu PiS ulegały ochłodzeniu, praktycznie zamarły po przejęciu władzy w Warszawie przez obóz liberalny. Pogróżki Tuska, iż rozpocznie teraz konsekwentne działania przeciwko Węgrom na arenie unijnej są cokolwiek kapiszonowe. Jego koalicja od lat w zdyscyplinowany sposób bierze udział w nagonce na Węgry organizowanej przez eurokratów i Europejską Partię Ludową. Ani Koalicja Obywatelska, ani rządzone przez nią tak a nie inaczej państwo nie ma w zanadrzu żadnych grubych kijów, których politycy Fideszu jeszcze nie widzieli i których mogliby się obawiać.
Ruch Orbana wyznaczył też jednak bardzo wyraźnie miejsce w szeregu obozowi Prawa i Sprawiedliwości. “Zmiana byłaby bardzo dobrą rzeczą, ale pod warunkiem, że Viktor Orban się zmieni. To jest warunek, który musimy jasno sformułować, bo my nie możemy współpracować tak jak dotąd, jeżeli to będzie w dalszym ciągu tak” – tak na deklarację premiera Węgier o wzmocnieniu współpracy z Polską odpowiadał w 2022 r. Jarosław Kaczyński, który nazwał politykę zagraniczną Węgier „całkowicie ślepą uliczką”. „Jestem zirytowany jego ciągłym miękkim postępowaniem wobec Putina” – mówił z kolei w zeszłym roku ówczesny premier Mateusz Morawiecki. Rok wcześniej próbował wręcz musztrować Węgrów – „Należy potępić wszelkie niewłaściwe słowa, które płyną ze stolicy Węgier. Rząd węgierski musi być jednoznaczny w potępieniu tego, co się dzieje w Ukrainie. Nie ma tutaj wyjątków.”
ORBAN ROZGRYWA POPIS
— Krystian Kamiński 🇵🇱 (@K_Kaminski_) December 26, 2024
Piszę zwykle o relacjach międzynarodowych i umiejscowieniu w nich Polski, ale azyl jakiemu Węgry udzieliły byłemu wiceministrowi rządu Prawa i Sprawiedliwości powiedział nam sporo nie tylko o tej płaszczyźnie, ale też o naszych wewnętrznych stosunkach… pic.twitter.com/wZ1pjWp4jS
W bieżącym tygodniu ta pouczająca krytyka całkowicie wyparowała z ust pisowskich polityków i tekstów ich publicystycznych popleczników. Orban znów jest broniącym wolności bohaterem europejskiej prawicy. Pisowski wiceminister siedzi dziś na łasce premiera Węgier, a w pewnym stopniu cała jego partia, o tyle, o ile możemy podejrzewać, że część oskarżeń prokuratorów może mieć pokrycie w faktach.
Partia prowadząca skrajnie proukraińską i antyrosyjską politykę, nie oglądająca się, czy ma do tego poważnych partnerów, że tylko wspomnę, jak zawsze, pomysł Jarosława Kaczyńskiego z marca 2022 r., gdy Rosjanie stali pod Kijowem, by wprowadzać na Ukrainę „misję pokojową ONZ […] osłoniętą przez odpowiednie siły, siły zbrojne”, partia, które przez ostatnie trzy lata dystansowała się od Węgier i krytykowała jej władze, dziś całkowicie zmieniła ton. Przynajmniej na jakiś czas. Pokazuje to, że interes partyjno-plemienny potrafi przesłonić nawet te emocje nieprawidłowo, moim zdaniem, definiowanego patriotyzmu, jakie sterowały pisowską polityką zagraniczną. Smutna rzeczywistość Polski to rzeczywistość rozpadu społeczeństwa stymulowanego przez polaryzacyjne strategie czołowych polityków, w której niknie już pojęcie, zdolność formułowania i uznawania dobra wspólnego. W której interes własnego obozu politycznego zawsze przeważa.
Tyle jeśli chodzi o obraz sytuacji wewnątrzpolitycznej Polski. Na płaszczyźnie międzynarodowej, cała sprawa ukazuje „porządek dziobania” w Europie, w którym Polska, ludniejsza, bogatsza i, na papierze, silniejsza militarnie, jest dziobana przez Budapeszt. Węgry grają powyżej swojej ligi, Polska poniżej. Znakomitym podsumowaniem stanie się prawdopodobnie już wkrótce sytuacja, gdy Orban, wielokrotnie konfrontujący się publicznie z administracją Joe Bidena i prowadzący politykę zagraniczną całkowicie poza agendą prymatu USA, będzie miał lepsze relacje z nowym lokatorem Białego Domu niż Polska, od dekad, pod władzą obu skrzydeł popisowskiego dialektycznego syndykatu znana jako wasal Waszyngtonu. Mimo, że syndykat ten prowadził wobec każdej administracji w USA politykę skrajnie serwilistyczną, regulując ją na telefon, czy wręcz na sms, jak się ostatnio dowiedzieliśmy, już nawet nie sekretarzy stanu, ale ambasadorów USA w Warszawie, nie wytworzyło to, wbrew majaczeniu zwolenników takie polityki, żadnych specjalnych relacji dwustronnych.
Nota bene to właśnie taka gotowość Polaków do „first to fight” za odchodzący nieuchronnie ład amerykańskiej hegemonii, której utrzymywania w przeszłej formie nie ma już najwyraźniej planu sam Trump, jest jeszcze jednym czynnikiem zwiększającym ryzyko w relacjach z Rosją. Jak na tym tle wygląda polityka Węgier, nie trzeba zbyt wiele dodawać. W ich ślady idą kolejni aktorzy w naszym regionie, że wspomnę tylko premiera Słowacji, który zdecydował się nawet na niedzielną wizytę w Moskwie i spotkanie z Władimirem Putinem.
Polskie media głównego nurtu, dziennikarze, publicyści od miesięcy, a może lat karmią nas narracją o rzekomej izolacji Węgier. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Viktor Orban mimo konfrontowania się z głównym nurtem polityki bloku zachodniego, pozostaje jego aktywnym uczestnikiem o znacznej swobodzie manewru… swobodzie, którą uzyskał właśnie poprzez wielowektorową politykę zagraniczną, poprzez posiadanie niezachodnich punktów jej podparcia. Coraz więcej państw europejskich zbliża się politycznie do orbanowskiego modus operandi i oddala od polityki uznawanej za jedynie możliwą przez POPiS.
W stanie w jakim znajduje się nasze państwo i wobec jakości jego elity trudno obruszać się na Orbana. Na swój sposób można być wręcz mu wdzięcznym, że obnaża ten stan, w sposób jeszcze bez poważnych, bezpośrednich konsekwencji dla społeczeństwa. W obliczu wielkich wstrząsów politycznych i ekonomicznych, bólów porodowych nowego świata, takie konsekwencje niemal na pewno dla Polaków nadejdą, jeśli nie dokonają wymiany tejże elity, politycznej, medialnej, opiniotwórczej. To już kwestia otrzeźwienia społeczeństwa, bo to społeczeństwo jest elektoratem i konsumentem jej przekazów. W tym sensie to społeczeństwo jest jej płatnikiem.
RozwińZwiń komentarze (2)