Krystian Kamiński na serwisie X.
Wieczorem 1 października Iran wykonał rakietowe uderzenie na Izrael. Tym razem zostało ono wykonane tylko przy pomocy rakiet. Najczęściej wymienianą liczbą jest 180. Wstępne analizy wskazują, że Irańczycy użyli nowocześniejszych środków napadu powietrznego, niż poprzednio, w kwietniu. Iran stwierdził, że użył między innymi hipersonicznych pocisków średniego zasięgu Fattah-1. Nagrania pocisków spadających na Tel Awiw zdają się potwierdzać te informacje. Atak trwał kilkadziesiąt minut. Irański Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej określił uderzenie jako odwet za zabicie w Teheranie szefa biura politycznego Hamasu Ismaila Haniji i przywódcy Hezbollahu Hasana Nasrallaha. Hanija zginął jeszcze w lipcu, więc bodźcem, który skłonił Teheran do działania było raczej zabicie tego drugiego. I nie tylko jego.
Izrael najprawdopodobniej skutecznie przetrzebił Hezbollah. Pagery i krótkofalówki wybuchające w kieszeniach i rękach bojowników organizacji libańskich szyitów nie tylko zabiły kilkudziesięciu z nich i raniły tysiące, niektórych ciężko. Nie tylko zakłóciły działanie struktury organizacji, ale też pozwoliły służbom specjalnym Izraela, ale nie tylko im, prześledzić strukturę organizacji. Kontynuując wyrafinowaną operację już bardziej tradycyjnymi środkami militarnymi Izraelczycy zdołali wyeliminować praktycznie całe, znane opinii publicznej, kierownictwo Hezbollahu.
Izrael zapowiedział w poniedziałek operację przy swojej granicy ze wsparciem artylerii w celu zniszczenia infrastruktury i sprzętu Hezbollahu. W ciągu roku od wybuchu wojny w Strefie Gazy libańscy szyici razili z tego pasa terytorium Izraela na tyle skutecznie, że doprowadzili do ucieczki 70 tys. Żydów z miejscowości północnego Izraela. Netanjahu otwarcie zapowiadał, że ich powrót do domów jest warunkiem pokoju. Według nieoficjalnych informacji taki właśnie warunek Izraelczycy postawili wobec Amerykanów i Katarczyków w sprawie rozejmu w Strefie Gazy. Według wstępnych informacji do środowego poranka rajdy sił lądowych były już wykonywane. Także w środę rano pojawiły się pierwsze informacje o stratach Izraelczyków w starciach z bojownikami Hezbollahu. Izraelczycy mają o tyle łatwiejsze zadanie, że choć pagery wybuchały wyraźnie rzadziej przy granicznej linii frontu w południowym Libanie, to jednak zginął już dowódca sił organizacji bezpośrednio ścierających się z wrogiem na tym froncie – Ali Karaki.
Trudno już w tej chwili zweryfikować skutki irańskiego ataku na Izrael. Wyglądał spektakularnie. Nagrania sugerują, że część pocisków spadła na powierzchnię ziemi eksplodując. To jednak nie znaczy, że trafiły określone cele militarne o jakich mówią Irańczycy, komunikujący, że 80 proc. pocisków przebiło sfery izraelskiej obrony przeciwrakietowej, rażąc między innymi bazę lotniczą uszkadzając kilkanaście izraelskich F-35. Tak wysoki poziom przenikania wydaje się nierealny.
Nie będąc w stanie nazajutrz rano ocenić konkretnego wymiaru zniszczeń można jednak postawić tezę, że Irańczycy nie wymierzyli Izraelowi istotnego militarnie ciosu, co raczej dokonali zbrojnej manifestacji, o której zresztą Irańczycy poinformowali wcześniej Waszyngton i Moskwę. Manifestacji zdolności groźniejszych niż te, jakie zademonstrowali w czasie kwietniowego ataku na Izrael. Nadal jest to jednak raczej manifestacja niż realne redukowanie w jakimś stopniu potencjału zbrojnego Izraela. Wątpliwe czy to rozsądna strategia, w sytuacji, gdy jest już widoczne, że Izrael, a przynajmniej Benjamin Netanjahu i skupieni wokół niego izraelscy radykałowie wydają się być zdeterminowanymi do zwinięcia tak głośno reklamowanej przez Teheran „osi oporu”.
Hezbollah był najstarszym i najsilniejszym ogniwem tego łańcucha jaki miał być zaciśnięty wokół państwa syjonistycznego. Utworzenie tej polityczno-militarnej organizacji w kotle krwawej i chaotycznej libańskiej wojny domowej w latach 80 XX było majstersztykiem polityki i strategii młodej wówczas Republiki Islamskiej. Miejsce na scenie wśród libańskich szyitów nie było wówczas wolne, a zajmowane przez silny ruch Amal. Hezbollah dawał walny wpływ na politykę libańską, współtworząc kolejne rządy, oraz umożliwiał szachowanie Izraela. W ubiegłej dekadzie tysiące bojowników tej organizacji odegrało bardzo ważną rolę we wsparciu struktur i sił zbrojnych państwa syryjskiego, w latach 2012-2014 chwiejącego się już pod ciosami wspieranych z zagranicy ugrupowań zbrojnych, najczęściej islamistycznych, i „Państwa Islamskiego”. Rosja wsparła militarnie Baszara al-Asada dopiero jesienią 2015 r., do tego czasu to Iran i Hezbollah byli kluczowymi sojusznikami syryjskiego prezydenta i nimi pozostali. Nie oznacza to, że Hezbollah nie był podmiotowym aktorem, że był tylko pasem transmisyjnym politycznych decyzji Teheranu. Jednak geneza, zbieżność ideologii i interesów była na tyle duża, że Hezbollah był jego główną opoką poza granicami. Teraz ta opoka jest kruszona.
W 2006 r. Izraelczycy również prowadzili uderzenia z powietrza na Liban a potem wysłali oddziały lądowe. Zostali jednak wówczas zaskoczeni poziomem wyszkolenia i jakością uzbrojenia bojowników Hezbollahu. W efekcie Izrael przyczynił szkody bardziej libańskim cywilom i infrastrukturze niż sprzymierzonej z Teheranem organizacji, co było jego strategiczną porażką. Rozwój Hezbollahu nie został zatrzymany, w kolejnych latach organizacja wzmacniała się liczebnie, materialnie, technologicznie.
Już pierwszego dnia bieżących nalotów na Liban Izraelczycy porazili około 1300 celów, co daje wyraźnie większą intensywność ataków z powietrza niż w 2006 r. Ważniejsza wydaje się jednak skuteczność uprzednich operacji specjalnych. Latami eksperci z różnych stron międzynarodowej debaty informowali o znacznych rozmiarach (idących w dziesiątki tysięcy pocisków) i postępującym wyrafinowaniu arsenału rakietowego Hezbollahu. O ile po wybuchu wojny w Strefie Gazy libańscy szyici (i Iran) z rozmysłem prowadzili konflikt o niskiej intensywności, to nawet przyparty do muru Hezbollah nie przeprowadził masowego uderzenia na nieoczekiwaną dla Izraelczyków skalę. Nie skorzystał też z okazji jaką były wtorkowy atak rakietowy Irańczyków. Spekulując można przypuszczać, że struktury Hezbollahu jego sieci komunikacji i dowodzenia, zostały w poważnym stopniu zinfiltrowane i zakłócone. Być może to izraelska operacja rażenia organizacji z powietrza („Północne Strzały”) okazała się tak skuteczna, że zredukowała poważnie potencjał przeciwnika – liczba porażonych celów idzie już przecież w tysiące. Mniej prawdopodobna wydaje mi się teza, że to Teheran nadal powstrzymuje ramię organizacji przed eskalacją w ramach przez siebie przyjętej strategii.
Choć ostatni rok zdaje się świadczyć, iż Iran nie planował pełnoskalowej wojny. Wydarzenia zdają się wyprzedzać ruchy Teheranu. Od czasu uderzenia Hamasu na Strefę Gazy to Izrael ma inicjatywę na kolejnych płaszczyznach konfrontacji. Iran raczej broni swojej wiarygodności politycznej w regionie i efektu odstraszania niż szykuje faktycznie dotkliwe, kinetyczne uderzenie w siłę żywą i materialne zasoby wroga. Dzieje się tak mimo kilku zuchwale bijących w tę wiarygodność ciosów takich jak wspomniane zabójstwo Haniji w Teheranie, atak na konsulat w Damaszku, czy zabicie, wraz z Nasrallahem generała Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej odpowiedzialnego za operacje w Syrii i Libanie. Strategia Iranu okazała się bardziej defensywna niż jego publicznie budowany, także przez wrogów, wizerunek. Nie jest to zresztą kwestia świeża, Teheran poszedł przecież na ugodę z Zachodem w sprawie swoje programu nuklearnego w 2015 r. (JCPOA), a i nowy prezydent Iranu Masud Pezeszkijan sygnalizował gotowość do współpracy z wszystkimi państwami arabskimi i dialogu z państwami zachodnimi. Iran nie wstąpił na drogę Korei Północnej, która za cenę wielkich ofiar wewnętrznych i niemal kompletnej izolacji międzynarodowej uzyskała broń atomową i groźny dla USA arsenał rakietowy, łącznie z pociskami interkontynentalnymi, by teraz, przy okazji wojny na Ukrainie i współpracy z Rosją próbować z izolacji wychodzić.
Iran próbował drogi środka – prób dialogu i zamrażania programu nuklearnego przy jednoczesnym zbrojeniu sojuszników i wspieraniu, fundowaniu ich asymetrycznych działań zbrojnych. Prezydent Pezeszkian twierdził na przykład, że Iran nie odpowiedział na zabójstwo Haniji, ponieważ USA obiecały mu doprowadzenie do rozejmu w Strefie Gazy oraz zniesienie części sankcji. Oddaje to logikę irańskiej polityki. Ta droga środka jest coraz trudniejsza do utrzymania. Wydaje się, że jak na razie Irańczycy ponoszą na niej większe straty i koszty (łącznie z rozległymi amerykańskimi sankcjami szkodzącymi społecznej stabilności) niż zyski.
Izrael wprost przeciwnie. Od początku wojny w Strefie Gazy polityka Netanjahu i działania Izraela są coraz bardziej radykalne. Ostatecznie to co stało się i nadal dzieje się w Strefie Gazy spełnia znamiona ludobójstwa. Izrael wymierza ciosy w głowę i kończyny Osi Oporu. Najskuteczniej odpowiedział na nie jemeński Ansarullah uderzający w czerwonomorski szlak handlowy, nie Iran czy Hezbollah. Netanjahu posuwa się krok po kroku coraz dalej w eskalowaniu konfliktu, kwietniowy irański atak dronowo-rakietowy na Izrael nie wytworzył efektu odstraszania. Nowym krokiem może być inwazja na Liban. Na razie ma dochodzić do lokalnych rajdów, jednak ich wysokie powodzenie może nasilić pokusy izraelskiego kierownictwa większego wtargnięcia do Libanu w celu jeszcze rozleglejszej likwidacji struktur i placówek Hezbollahu, aż do wywołania w tym państwie przesilenia podkopującego społeczno-polityczne pozycje organizacji szyitów. Izraelczycy mogą znaleźć sprzymierzeńców. Zarówno wypróbowanych jeszcze w XX w. maronitów, jak i innych. Na przykład elity sunnickie coraz ciaśniej związane z Arabią Saudyjską. Część ekspertów uważa zresztą, że taka skuteczność izraelskich operacji specjalnych nie byłaby możliwa bez współpracy wrogich Iranowi lokalnych politycznych aktorów arabskich, a może regionalnych. Oficjalna armia Libanu już w poniedziałek wieczorem wycofała się spod granicy na odległość minimum kilku kilometrów.
Netanjahu podbija stawkę i z tego powodu, że kompromitacja izraelskich struktur bezpieczeństwa w kontekście ataku Hamasu na południowy Izrael sprzed roku stanowić może gwóźdź do jego politycznej trumny, tym bardziej, że Izraelczycy nie zostali w pełni usatysfakcjonowani efektami operacji w Strefie Gazy. Dlatego Netanjahu może dążyć do uzyskania zwycięstwa większego i wyraźniejszego niż zrujnowanie tego wielkiego getta, jakim Strefa była de facto od 2007 r.
Hezbollahu nie można jednak lekceważyć. W latach 90, gdy był dużo słabszy, zdołał zadawać takie straty izraelskim okupantom w południowym Libanie, że doprowadził do zwinięcia okupacji w 2000 r., czego nie mogły dokonać Syryjczycy czy tak popularne w świecie arabskim organizacje palestyńskie. Ewentualne walki w terenie będą czymś innym nie operacje dywersyjne czy naloty.
W tym konflikcie jest jeszcze jeden element. Dotychczasowe działania Izraela doprowadziły już do ucieczki spod granicy setek tysięcy Libańczyków. Wszystko to w kraju, który w ciągu dekady przyjął 1,5 mln przybyszów z Syrii, pogrążony jest w klinczu politycznym i ostrym kryzysie ekonomicznym, który doprowadził już do pauperyzacji szerokich mas społeczeństwa. W przypadku eskalacji konfliktu możemy spodziewać się emigracji rzesz ludzi. Cel jest chyba oczywisty.
Skomentuj