Wielka Brytania sprowadza dziś ponad 12% energii z zagranicy. Głównie z Francji. Cena na rynku spot w tym kraju to obecnie około 140 euro/MWh.
A tak poza tym, to niedawno cieszyli się, że zamknęli ostatnią elektrownię węglową i zainwestowali kolejne miliardy funtów w farmy wiatrowe i magazyny energii.
Wielka Brytania sprowadza dziś ponad 12% energii z zagranicy. Głównie z Francji. Cena na rynku spot w tym kraju to obecnie około 140 euro/MWh. A tak poza tym, to niedawno cieszyli się, że zamknęli ostatnią elektrownię węglową i zainwestowali kolejne miliardy funtów w farmy…
Przeciętne gospodarstwo domowe w UK wydaje miesięcznie ponad 140 funtów na prąd (około 740 zł). Cena prądu dla firm to około 1,8 zł/kWh. Brytyjczycy mają własny system handlu emisjami podobny do tego jaki obowiązuje w UE.
Pomimo ponad pięciokrotnie niższej emisyjności energetyki niż w Polsce, ceny prądu nie odbiegają znacząco od tych w naszym kraju.
Od lat trwa wielka operacja wymiany starych pieców na paliwo stałe na piece gazowe, które miały być bardziej ekologiczne. I oczywiście one są ekologiczne, gdyż niemal nie emitują szkodliwych substancji, eliminując problem smogu. Generują też mniej demonizowanego przez klimatystów dwutlenku węgla.
1200 zł karnego podatku za ogrzewanie gazowe! Miało być tanio – Unia sprawi, że będzie drogo!
Od lat trwa wielka operacja wymiany starych pieców na paliwo stałe na piece gazowe, które miały być bardziej ekologiczne. I oczywiście one są ekologiczne, gdyż niemal nie emitują… pic.twitter.com/ZNqE5hEEhl
Przez wiele lat Unia oraz polski rząd kładły duży nacisk na wymianę pieców węglowych właśnie na gazowe. Setki tysięcy rodzin otrzymało nawet dotację do inwestycji w piece gazowe. Polacy decydowali się na gaz, a nie na pompę ciepła z kilku powodów: -nawet 10x niższy koszt inwestycji, -pewniejsze, nieuzależnione od efektywności paneli fotowoltaicznych źródło energii, -mniejsze koszty eksploatacji.
Chociaż w ostatnich latach wzrosły ceny gazu na rynkach światowych, co wpłynęło również na budżety domowe polskich rodzin, to gaz wciąż pozostaje jednym z tańszych rozwiązań. Niestety nie potrwa to długo.
Mimo że przy w porównaniu do węgla, przy spalaniu gazu do atmosfery ulatnia się 2x mniej dwutlenku węgla, 3x mniej tlenku azotu, 5x mniej tlenku siarki, 100x mniej tlenku węgla i 1000x mniej pyłu, to eurokraci uznali gaz za niszczycielski dla klimatu, więc ukarze nas za jego używanie.
W ramach systemu handlu emisjami ETS2 zapłacimy za każdą wyemitowaną tonę CO2 45 euro. Statystyczne gospodarstwo domowe emituje w związku z ogrzewaniem gazowym 6 ton dwutlenku węgla rocznie, to daje nam 1200 zł za zapewnienie sobie tak podstawowej potrzeby, jak ciepło.
Paradoksy „rynku” OZE: Jeszcze Trump władzy nie przejął, a już rynek sprzedaży paneli fotowoltaicznych w USA się załamał.
Dlaczego? Bo to nie jest rynek, tylko sektor sztucznie rozkręcony ponad miarę przez subwencje dwóch rządów: USA i Chin. USA wstrzymały subwencje i wprowadziły cła na import z Chin i nagle okazało się, że zaopatrzenie na wiele lat zalega w magazynach.
Paradoksy „rynku” OZE:
Jeszcze Trump władzy nie przejął, a już rynek sprzedaży paneli fotowoltaicznych w USA się załamał. Dlaczego? Bo to nie jest rynek tylko sektor sztucznie rozkręcony ponad miarę przez subwencje dwóch rządów: USA i Chin. USA wstrzymały subwencje i wprowadziły… https://t.co/PIkF8zRnAH
PS Podobnie jest w Polsce z magazynami zapełnionymi pompami ciepła importowanymi z Azji (w wielu przypadkach mających parametry niedostosowane do naszego klimatu). Po ewentualnej zmianie reguł Czystego Powietrza na wolnym rynku większości z nich nikt rynkowo nie kupi po wcześniejszych cenach.
Opłata OZE jest doliczana do rachunków za energię od 1 lipca 2016 r., a w ostatnich latach stawka tej opłaty była zerowa. Teraz jednak się to zmieni. W 2025 r. stawka opłaty OZE wyniesie 3,50 zł za każdą megawatogodzinę energii skonsumowanej przez odbiorcę!
Polacy przez nachalne zielone lobby wciskające nierynkowe rozwiązania dotyczące OZE, od lat niemodernizowaną sieć elektroenergetyczną oraz przez brak inwestycji w atom i inne stabilne źródła energii, płacą horrendalne rachunki za prąd. Wszystkiego dopełniają podatki nałożone na przesył i korzystanie z energii. Ceny prądu w Polsce są najbardziej opodatkowane w Europie!
Rząd próbuje ten skandal tuszować dopłatami, które i tak nie są wystarczające, a na które ze względu na rekordowy deficyt budżetowy i tak Polski nie stać. „Mrożenie” cen energii to jedynie leczenie doraźne, a Polska energetyka wymaga rozwiązań systemowych – inwestycję w stabilne i wydajne źródła energii, modernizację sieci przesyłowych oraz uproszczenie i likwidację części podatków, jakimi obarczona jest energia. Należałoby również ukrócić oszukańczą działalność zielonych lobbystów OZE, żerujących na niewiedzy Polaków.
Sławomir Mentzen w nagraniu opublikowanym w mediach społecznościowych.
– Jestem w Bełchatowie, gdzie mieszka 50 tysięcy ludzi. W elektrowni oraz kopalni Bełchatów, przy której teraz stoję, pracuje 13 tysięcy ludzi. Ta elektrownia produkuje 20% prądu dla całej Polski i rząd chce ją zamknąć w ciągu 10 lat.
Samo PGE do której należy ta elektrownia, rocznie płaci 20 miliardów złotych opłat z tytułu ETS, za emisję dwutlenku węgla. Gdyby rząd nie zabierał tych pieniędzy spółce i nie wydawał na głupoty, spółka mogłaby bez problemu postawić elektrownię jądrową. Niestety tego nie robi.
Zielony Ład prowadzi do tego, że zamykane są dobre zakłady przemysłowe, dobre zakłady energetyczne. Nie będziemy mieli prądu i będziemy go musieli kupować z Niemiec.
Dokąd zmierzamy jako kraj, planując bezrefleksyjnie zamykanie kolejnych kopalń węgla kamiennego? Pytam, bowiem na co dzień wykorzystujemy w Polsce węgiel kamienny: – do produkcji energii elektrycznej i ciepła, – w przemyśle hutniczym, – w przemyśle chemicznym, – do produkcji paliw, – do ogrzewania gospodarstw domowych, – jako źródło energii w procesach produkcyjnych, np. w cementowniach czy przemyśle szklarskim.
➡️ Liczby mówią same ze siebie. W 2023 roku Polska wydobyła ponad 87 ton węgla kamiennego (oraz brunatnego!). Dodatkowo, zaimportowaliśmy niemal 17 mln ton węgla z zagranicy!
➡️ W przypadku spółek wydobywających węgiel kamienny w Polsce, tylko w przypadku PIĘCIU kopalń w 2023 r., wypracowaliśmy zysk w wysokości ponad 4,9 mld zł! Pojawia się zatem pytanie: skąd już za parę lat Polska weźmie potrzebne surowce do tego, aby zapewnić Polakom energię i ciepło, gdy w perspektywie najbliższych lat będą zamykane kolejne kopalnie (które wciąż mają przecież złoża)? OD KTÓRYCH DOKŁADNIE PAŃSTW UZALEŻNIMY SIĘ ZATEM JAKO KRAJ?
Pytam retorycznie, bo zmierzamy w oczywistym kierunku samozagłady finansowo-energetycznej. Nie rozumiem, jak rząd może działać w oderwaniu od realiów. No chyba, że komuś na tym zależy. Pytanie: KOMU i dlaczego? Pytam również o to, bo z alternatywnymi źródłami ecoenergii Polska na pewno nie będzie w najbliższych latach gotowa. To wszystko wygląda na jawne działanie na szkodę własnych obywateli i własnego państwa.
Poseł Krzysztof Szymański w Sejmie nt. nowelizacji ustawy o morskich farmach wiatrowych.
Prawda w sprawie nowelizacji ustawy o morskich farmach wiatrowych – ale prawda, a nie oficjalna wersja przedstawiona w tej nowelizacji – jest taka, że nie chodzi tutaj o wprowadzenie możliwości różnicowania maksymalnych stawek za energię w zależności od lokalizacji.
Prawda jest taka, że chodzi tutaj o zwiększenie stawek maksymalnych dla lokalizacji, w których nie da się wytworzyć energii elektrycznej po dotychczasowych stawkach maksymalnych. A warto zaznaczyć, że jest to stawka dwukrotnie wyższa od kosztu wytworzenia energii z węgla, nawet po uwzględnieniu podatku od emisji dwutlenku węgla jest to stawka równa kosztowi wytworzenia energii z węgla.
Poseł @KSzymanskiKonf: Prawda o nowelizacji ustawy o morskich farmach wiatrowych — prawda, a nie „oficjalna wersja” przedstawiona w tej nowelizacji — jest taka, że nie chodzi tu o wprowadzenie możliwości różnicowania maksymalnych stawek za energię w zależności od lokalizacji.
Przez lata słyszeliśmy o nieograniczonych korzyściach wynikających z inwestycji w morskie farmy wiatrowe. Obiecywano tanią, zieloną energię, która miała być opłacalna i efektywna. Tymczasem okazuje się, że koszty są tak wysokie, że obecne maksymalne stawki nie wystarczają, aby ktokolwiek chciał złożyć ofertę w aukcji. Jeśli to nie jest porażka, to jak inaczej to nazwać?
Zresztą to nie jest pierwszy raz, kiedy Polacy zostają wprowadzeni w błąd obietnicami o wysokiej efektywności zielonych technologii. Przykład pomp ciepła jest tego najlepszym dowodem. Zainstalowane masowo urządzenia w polskich warunkach pogodowych okazały się znacznie mniej efektywne, niż zapewniano. W dodatku większość pomp pochodziła z importu, a polski przemysł na tej inwestycji skorzystał niewiele.
Poseł Zyska ładnie wymienił wiele różnych branż i specjalizacji, które powinny zarobić. To przyjrzyjmy się, ponieważ teraz już widzimy, że w przypadku morskich farm wiatrowych sytuacja wygląda niestety podobnie.
Minister Motyka przyznał na posiedzeniu Komisji do Spraw Energii, Klimatu i Aktywów Państwowych, że w pierwszej fazie realizacji projektu wind offshore tzw. local content, czyli udział polskiego przemysłu, wyniósł zaledwie 20%. Według mnie to skandal.
Przykłady pierwsze z brzegu. Kable eksportowe do nowej fazy zamówiono z Chin, a morskie wieże transformatorowe z Tajwanu. Zamiast gigantycznego impulsu dla polskiej gospodarki, o którym mówiono przez lata, znowu mamy sytuację, w której, jak wynika z matematyki, 80% środków trafia do zagranicznych koncernów. To nie tylko zmarnowana szansa, to też wbrew interesom gospodarczym Polski i to zdrada obietnic składanym Polakom.
Nie można zapomnieć, że zadanie to jest tym poważniejsze, że wskutek przeniesienia produkcji energii elektrycznej z południa na północ polska sieć przesyłowa wymaga gigantycznych inwestycji, żeby w ogóle móc przyjąć energię z farm wiatrowych na Bałtyku.
Morskie farmy wiatrowe to pogodozależne źródło energii. Planowana wydajność polskich morskich farm wiatrowych to ok. 45% ich mocy zainstalowanej, co jest wartością optymistyczną, porównując do realiów Morza Północnego, gdzie warunki wietrzne są znacznie lepsze niż na Bałtyku.
Zjawisko dunkelflaute, czyli zjawisko długotrwałego okresu bez słońca i bez wiatru, którego niedawno doświadczyliśmy, jest najlepszym dowodem na to, że uzależnienie od niestabilnych źródeł energii może prowadzić do poważnych problemów systemowych. Okres długotrwałego braku wiatru i słońca sprawił, że produkcja energii z OZE spadła niemal do zera, zmuszając Polskę do przywołania rynku mocy. System elektroenergetyczny został uratowany przez elektrownie węglowe.
W takich sytuacjach jasno widać, że bez solidnego zaplecza, stabilnych źródeł energii, takich jak gaz, węgiel czy atom, system energetyczny staje się nie tylko niewydolny, ale także kosztowny. Dunkelflaute to nie incydent, to ostrzeżenie, którego nie możemy zignorować.
W kwestii bezpieczeństwa warto wspomnieć o niedawnej decyzji Szwecji o zawieszeniu realizacji kilkunastu projektów morskich farm wiatrowych. Szwedzi uznali, że farmy wiatrowe na Bałtyku stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Ich obecność utrudnia funkcjonowanie systemów radarowych, zakłóca komunikację oraz ogranicza możliwości operacyjne wzdłuż wybrzeża.
W kontekście rosnącego napięcia geopolitycznego na Bałtyku Polska również musi wziąć pod uwagę, że rozwój farm wiatrowych w tych obszarach może znacząco wpłynąć na zdolności obronne naszego państwa. Bezpieczeństwo narodowe musi pozostać priorytetem w każdej decyzji dotyczącej strategicznych inwestycji energetycznych.
Podsumowując, polska energetyka potrzebuje fundamentów stabilnych i niezależnych od warunków pogodowych. Węgiel, gaz i atom to kluczowe filary naszego bezpieczeństwa energetycznego, które mogą zapewnić nam stabilne dostawy energii przez całą dobę, przez cały rok bez względu na to, czy wieje wiatr czy świeci słońce. Transformacja energetyczna musi być drogą do bezpieczeństwa, a nie do nowych zagrożeń.
Wicemarszałek Sejmu Krzysztof Bosak w trakcie dyskusji nt, projektów ustaw dotyczących środków nadzwyczajnych mających na celu ograniczenie wysokości cen energii elektrycznej oraz wsparciu niektórych odbiorców energii elektrycznej, paliw gazowych i ciepła.
– W ramach swojej szansy na pytanie chciałbym wyrazić swoją solidarność z wyborcami, z Polakami, którzy musieli wysłuchać tych 40 pytań, w których wzajemnie oskarżaliście się o to, kto jest winny wzrostowi cen za prąd. Chciałbym zgodzić się z obiema stronami. Tak, wszyscy jesteście winni.
Większość PiS-u, kiedy rządziła przez 8 lat, wdrażała przepisy unijne prowadzące do wzrostu cen prądu i wygaszania elektroenergetyki opartej na węglu. Chodzi też o tzw. porozumienia społeczne zawarte ze związkami zawodowymi, o których ostatnio byli członkowie waszego rządu w randze wicepremierów, wiceministrów powiedzieli, że w momencie ich zawierania wiedzieli, że były one niewykonalne i że nikt ich nie dotrzyma. Wiedziały to, co ciekawe, obie strony.
Druga strona rządziła przecież wcześniej przez 8 lat. Wszyscy solidarnie wdrażacie politykę unijną, która prowadzi do zmuszania państwa polskiego do tworzenia regulacji polegających na sprzedawaniu prądu powyżej ceny jego wytworzenia, do uczestniczenia w europejskim systemie spekulacji wymyślonymi tzw. certyfikatami emisji CO2 i tak naprawdę na niszczeniu stabilności polskiego systemu elektroenergetycznego.
Chciałbym, żebyście mieli odwagę powiedzieć wyborcom wprost, że nie da się oprzeć całego systemu na OZE. Chciałbym, żebyście mieli odwagę powiedzieć wprost, że podstawą systemu elektroenergetycznego muszą być stabilne źródła, co pan minister już tu przyznaje, węglowe, gazowe lub atomowe. Chciałbym, żebyście mieli odwagę powiedzieć wprost, że zarówno poprzedni rząd Platformy Obywatelskiej przez dwie kadencje, jak i rząd PiS-u pozorowały budowanie elektrowni atomowej, że jako państwo polskie nie mamy do tego momentu zawartego kontraktu na budowę elektrowni atomowej wbrew temu, co podały media, a jedynie niezobowiązujące na razie nikogo do niczego porozumienia dotyczące tzw. projektowania. Bądźcie uczciwi wobec ludzi.
Poza tym, że jesteśmy skazani na to, że w wyniku polityki unijnej i waszej mamy najwyższe ceny energii w Europie, jesteśmy skazani także na tzw. lukę mocową, która będzie maskowana przed społeczeństwem. W tej chwili ceny energii są maskowane przed społeczeństwem przez tarcze. Luka mocowa również będzie maskowana przez tzw. stopnie zasilania, wyłączanie prądu dla przemysłu i odstraszanie z Polski inwestorów, którzy już zaczynają się stąd wycofywać.
Pan Jakub uważa, że przewidział wzrost cen energii. To prawda, ale nie on jeden. W gruncie rzeczy dla każdego interesującego się tematem było jasne, że unijna polityka klimatyczna do tego doprowadzi i doprowadziła.
Pan Jakub uważa, że wysokie ceny energii w Polsce to rezultat tego, że nie odeszliśmy od węgla. Otóż i tak i nie. Prąd z węgla jest drogi, ale głównie za sprawą opłaty ETS, którą narzucili nam eurokraci, a która to opłata w ostatnich latach drastycznie wzrosła. Gdyby nie ona koszt produkcji prądu z węgla byłby o 50-60% niższy.
Pan Jakub argumentuje, że do górnictwa do 2049 roku mamy dopłacić 150 miliardów złotych oraz że wydobycie węgla jest w Polsce droższe niż w innych krajach na świece. Znów i tak i nie. To znaczy rzeczywiście 150 miliardów przeznaczymy na górnictwo, ale pan Jakub zapomniał dodać, że w znacznej części na jego likwidację. Nie na jego modernizację, poprawę wydajności, zakup nowoczesnych maszyn, robotyzację itd. tylko na likwidację.
Tak, wydobycie węgla w Polsce jest droższe niż np. w Rosji czy Australii. Wynika to między innymi z faktu, że polskie złoża położone są głębiej. Od lat nie inwestujemy w rozwój górnictwa węgla kamiennego w Polsce, więc trudno oczekiwać żeby było ono dochodowe. Są jeszcze inne przyczyny słabych wyników branży, ale to nieco inny temat, który wymaga osobnych wyjaśnień.
Niemniej, ostatnie lata pokazały, że z węgla można mieć prąd jeśli nie tańszy, to na pewno nie droższy niż w innych krajach UE. Opierając się na rynku spot jeszcze w 2023 roku cena prądu w Polsce nie różniła się znacząco od ceny w większości krajów UE. W 2022 roku była wyraźnie niższa. Mieliśmy prąd tańszy niż Niemcy o 30% a od atomowej Francji aż o 40%. To pokazało odporność naszego systemu opartego głównie o własne zasoby na geopolityczne wstrząsy i wahania cen.
Czego nie rozumie Jakub Wiech?
Wielu rzeczy, ale od początku.
Pan Jakub uważa, że przewidział wzrost cen energii. To prawda, ale nie on jeden. W gruncie rzeczy dla każdego interesującego się tematem było jasne, że unijna polityka klimatyczna do tego doprowadzi i doprowadziła.… https://t.co/iF2JLEUfgk
W 2021 roku prąd tańszy niż Polska miały tylko kraje skandynawskie i wcale nie była to duża różnica. Nawet atomowa Francja miała o prawie 30 euro/MWh drożej niż my. We wcześniejszych latach ceny był znacznie niższe i wahały się między 30 a 53 euro/MWh – podobnie jak w innych krajach UE. Przykładem cen niech będzie obecny spór inwestorów w energetykę wiatrową na Bałtyku z Ministerstwem Klimatu i Środowiska. Domagają się ustalenia ceny na aukcji na poziomie między 500 a 600 zł za 1MWh. Koszt produkcji 1 MWh, z węgla do obecnie około 450zł i to z podatkiem ETS wynoszącym około 50% tej kwoty…
Teraz rzecz której najprawdopodobniej pan Jakub Wiech nie rozumie. Otóż nie da się oderwać energetyki od geopolityki. Owszem, możemy zamknąć kopalnie, elektrownie węglowe i przestawić się na źródła pogodozależne i liczyć na to, że w końcu kiedyś uda nam się wybudować elektrownie jądrowe. Do tego czasu możemy importować prąd, ale takie rozwiązanie ma potężne wady: – po pierwsze nie tak uprawia się politykę. Do skutecznej polityki potrzebne są narzędzia i silne podstawy. Te podstawy to między innymi energetyczna niezależność państwa. Bez niej inne kraje mają w ręku narzędzia do nacisku na nasz kraj i na pewno będą je wykorzystywać z korzyścią dla siebie i stratą dla nas, – po drugie Europa nie ma dość prądu. Ostatnie tygodnie pokazały, że kilka krajów (np. Szwecja, Francja czy Norwegia) o pewnych rezerwach stabilnych mocy ratowały inne kraje, przede wszystkim Niemcy, Włochy i Wielką Brytanię przed balckoutem. Również Polska była importerem prądu. Polska i UE bez elektrowni węglowych, których we Wspólnocie wciąż jest jeszcze dużo, sobie nie poradzi. – po trzecie ten model transformacji energetycznej jaki proponuje Jakub Wiech to zamiana uzależnienia od importu jednych surowców na uzależnienie od importów od innych surowców. Import paliw kopalnych zastąpi import komponentów i surowców do fotowoltaiki, wiatraków czy magazynów energii. Tymczasem UE jest w ponad 90% uzależniona od importu metali ziem rzadkich z Chin. To gorsza sytuacja niż obecnie, ponieważ gaz, węgiel czy ropę możemy ściągać z liczniejszych kierunków. My jesteśmy w lepszej sytuacji niż reszta UE, ponieważ przynajmniej węgla nie musimy importować. Gdybyśmy mieli taką potrzebę możemy stosunkowo pewnie oprzeć się na własnych zasobach tego surowca. W tej sytuacji nie straszne nam zawirowania na świecie -pandemie, wojny, przerwane łańcuchy dostaw.
Teraz kolejna sprawa. Jeszcze niedawno Pan Jakub miał jako grafikę w tle na portalu “X” wiatraki. Nie mam nic przeciwko temu. Każdy ma jakieś priorytety i chce je podkreślić. Wspominam o tym w kontekście dopłat do węgla, które pana Jakuba bardzo irytują. Mnie również, ale nie postuluje z tego powodu likwidacji branży. Otóż na wiatraki i fotowoltaikę też są systemy wsparcia.
Czym niby są aukcje OZE i ceny gwarantowane? Czym niby są dotacje do fotowoltaiki? Czym jest brak odpowiedzialności źródeł niestabilnych za stabilizację systemu? Przecież elektrownie konwencjonalne muszą pracować przez pogodozależne wiatraki i fotowoltaikę w nieoptymalnych warunkach ciągle zmieniając intensywność pracy. To nie tylko powoduje zwiększone koszty dla elektrowni węglowych i skraca żywotność bloków, ale też jest powodem wzrostu emisyjności i spadku wydajności pracy elektrowni. Potem jest oczywiście zarzut o ich nierentowność. Inne kraje również dotują źródła pogodozależne. Na przykład Niemcy mają mechanizm wsparcia oparty na ustawie EEG (Erneuerbare-Energien-Gesetz), którego celem jest rozwój produkcji tzw. energii odnawialnej poprzez zapewnienie inwestorom stabilnych warunków finansowych i ekonomicznych. Tylko w 2022 roku przeznaczono na ten cel 11 miliardów euro (43 miliardy złotych).
Mimo różnych starań takich jak nakładanie podatku ETS i stworzenia zasad faworyzujących tzw. OZE cena energii rośnie. Choć używamy mniej węgla, a moce źródeł pogodozaleznych bardzo szybko rosną, cena zamiast spadać jest coraz wyższa. Można to zrzuć na zasady funkcjonowania rynku energii, które naliczają cenę od ceny najdroższego źródła w systemie, ale w takim razie kraje o niskiej emisyjności zawsze powinny mieć tańszy prąd. Jednak tak nie jest. Modelowy przykład to Wielka Brytania. Pan Jakub Wiech podawał niedawno z dumą informację, że ostatnia elektrownia węglowa w tym kraju została zamknięta. Czy to spowodowało obniżkę ceny? Nie. Jest nawet drożej niż w Polsce i to pomimo posiadania elektrowni jądrowych, własnych zasobów gazu i dziesiątek GW w elektrowniach wiatrowych na Morzu Północnym – miejscu o bardzo dobrych warunkach dla tego rodzaju energetyki.
Kraje bałtyckie również mają niską emisyjność, ale cenę wysoką. Niemcy choć mają ponad 160 GW zainstalowane w wiatrakach i fotowoltaice także nie mogą poszczycić się niskimi cenami, a tamtejsze firmy także uciekają na inne kontynenty z powodu cen energii. Można tak długo wymieniać. W UE jedynie kraje skandynawskie, które mają duże zasoby stabilnych źródeł energii i atomowa Francja mają względnie niskie ceny, choć z Francją też różnie to bywa.
Wnioski Obecny model polityki energetycznej i przemysłowej UE to ślepa uliczka. Możemy pozbyć się energetyki węglowej i uzależnić się energetycznie i politycznie, ale to nic nie zmieni. Dalej będzie drogo. Możemy pozostać przy obecnej energetyce i również płacić drogo, ale zachować energetyczną autonomię. Czekając na atom jak na zbawienie też możemy się przeliczyć. Wydatki będą potężne a czas realizacji długi. Do tego zapotrzebowanie na prąd będzie rosło szybciej niż ewentualny wzrost mocy wytwórczych. Oczywiście będzie rosło pod warunkiem, że z powodu obecnej polityki UE nie popadniemy w stagnację gospodarczą, co jest bardzo prawdopodobne. Sposoby na wyjście z sytuacji oczywiście są, ale to temat na inny wpis.
Polska wyprodukowała wczoraj 516 GWh prądu z czego 66,9% z paliw kopalnych. Cena energii na rynku spot wyniosła wczoraj 91,5€/MWh. Przyjmując uśrednioną emisyjność koszt ETS za 1 MWh wyniósł 46,6€/MWh. Gdyby nie ETS tocena prądu wyniosłaby 44,8€/MWh.
Uśredniony koszt za ETS z wczoraj to 104 miliony złotych. I tak w przybliżeniu codziennie.
Polska wyprodukowała wczoraj 516 GWh prądu z czego 66,9% z paliw kopalnych. Cena energii na rynku spot wyniosła wczoraj 91,5€/MWh. Przyjmując uśrednioną emisyjność koszt ETS za 1 MWh wyniósł 46,6€/MWh. Gdyby nie ETS to cena prądu wyniosłaby 44,8€/MWh. Uśredniony koszt za ETS… pic.twitter.com/HSkV3zGfzv
Gdyby nie Francja, Skandynawia, Czechy i Holandia, a więc kraje, które mają duże rezerwy mocy w stabilnych źródłach, połowa Unii Europejskiej mogłaby być trzeci dzień bez prądu. Ten obraz pokazuje, że cofamy się w rozwoju i znów zaczynamy być zależni od pogody.
Na tym polegał postęp technologiczny i rozwój cywilizacyjny, że jako ludzkość oderwaliśmy się od tej zależności. Eurokraci i ich ideologia cofają nas w rozwoju.
Nasz import to obecnie aż 2,5 GW. Skala importu w tych dniach ma inne znaczenie niż wtedy, kiedy w systemie jest nadmiar mocy z powodu pogodozależnych OZE. Dziś nie wieje i nie świeci, jest deficyt energii, a import pokazuje, jak bardzo brakuje wielu krajom dobrego, zdolnego do samodzielnej egzystencji systemu energetycznego.
Niestety, jako Polska po latach inwestowania w 30 GW mocy w wiatraki i fotowoltaikę jesteśmy w bardzo złej sytuacji. Miesiące takie jak listopad, grudzień, styczeń i luty są najtrudniejsze ze względu na liczbę dni pochmurnych i bezwietrznych. Więc jak mawiają klimatyści, ‘byle do wiosny’. Ale czy takie podejście przystoi nowoczesnej cywilizacji?
Gdyby nie Francja, Skandynawia, Czechy i Holandia, a więc kraje, które mają duże rezerwy mocy w stabilnych źródłach, połowa UE mogłaby być trzeci dzień bez prądu. Ten obraz pokazuje, że cofamy się w rozwoju i znów zaczynamy być zależni od pogody. Na tym polegał postęp… pic.twitter.com/SgZr08VYMA
Interesująco wygląda wydajność poszczególnych źródeł pogodozależnych. W 2023 roku Niemcy mieli zainstalowane na początku roku 58 GW w onshore, 8,3 GW w offshore i 68,6 GW w fotowoltaice – łącznie ok. 135 GW (na koniec roku 152 GW). Z tych źródeł wyprodukowali w ciągu ub. roku 192 TWh prądu.
Przyjmując wielkość mocy zainstalowanych na początku roku wydajność poszczególnych źródeł jest następująca: • fotowoltaika – 8,9% • onshore – 22,8% • offshore – 32,3%
Teraz zwróćmy uwagę, że w wiatrakach na Bałtyku (offshore) u nas planuje się osiągnąć efektywność na poziomie 45%. Nawet Brytjczycy na Morzu Północnym tyle nie osiągają. Nam bliżej do warunków niemieckich.
Interesująco wygląda wydajność poszczególnych źródeł pogodozależnych. W 2023 roku Niemcy mieli zainstalowane na początku roku 58 GW w onshore, 8,3 GW w offshore i 68,6 GW w fotowoltaice – łącznie ok. 135 GW (na koniec roku 152 GW). Z tych źródeł wyprodukowali w ciągu ub. roku 192… https://t.co/di1br33Y1U
Niemiecka gospodarka potrzebuje znacznych ilości energii. Pogodozależne źródła jej nie zapewniają, ale i tak Niemcy są w lepszej sytuacji niż my, ponieważ mają bardziej zróżnicowany miks energetyczny niż ten, który my planujemy zbudować. W swoim miksie oprócz wiatraków, fotowoltaiki, węgla, ropy czy gazu mają jeszcze spalarnie śmieci (9,5 TWh/2023 rok), elektrownie wodne (18 TWh/2023 rok), czy elektrownie na biomasę (36,6 TWh/2023 rok).
My mamy mieć kiedyś elektrownie jądrowe, a tak z węgla przechodzimy na podatny na znaczne wzrosty cen importowany gaz i przede wszystkim pogodozależne wiatraki i fotowoltaikę z importowanych surowców i komponentów. Wszystko może pójść nie tak.
Konferencja prasowa Konfederacji z udziałem wicemarszałka Sejmu Krzysztofa Bosaka i posła Bartłomieja Pejo, 30 października 2024 r.
– Dziś chcemy się odnieść do fundamentalnego problemu, który tłamsi rozwój polskiej gospodarki, powoduje ucieczkę inwestorów z Polski, niszczenie kolejnych miejsc pracy, w ślad za tym również niszczenie ekonomicznych podstaw naszej gospodarki – jakim jest gwałtowny, niekontrolowany wzrost cen energii!
Ten wzrost cen energii jest zjawiskiem, które ma swoje korzenie przede wszystkim w polityce Unii Europejskiej, w celowym obciążaniu produkcji energii z tanich i stabilnych źródeł dodatkowymi karnymi opłatami, tzw. certyfikatami ETS. Z drugiej strony w braku strategii rządu, i poprzedniego, i obecnego, jak temu zaradzić.
Sytuacja staje się naprawdę dramatyczna, nie ma właściwie już miesiąca, żebyśmy nie byli poinformowani o kolejnych firmach, które opuszczają Polskę lub które wchodzą w zwolnienia grupowe. Tylko do sierpnia tego roku ponad 160 firm zgłosiło zamiar przeprowadzenia zwolnień grupowych. W sumie chodzi o 20 tysięcy pracowników.
Jest to najgorszy wynik w ostatnich latach. Firmy takie, jak ABB, Beko, Lear Corporation zadeklarowały zwolnienia odpowiednio 1800 osób, 400 osób, 1000 osób. To jest prawdziwe zaplecze przemysłowe polskiej gospodarki, i te firmy, jak np. ostatnia z wymienionych, przenoszą się do Tunezji. A inwestorzy, z którymi rozmawiamy, rozważają Rumunię, rozważają Turcję, rozważają Ukrainę, rozważają naprawdę różne państwa, w których nie ma najwyższych cen energii na świecie! Jak stało się to możliwe?
Rzut oka na historię wzrostu cen energii. Jeszcze w 2018 roku mieliśmy cenę na poziomie 52 euro za MWh. To już była wysoka cena, wyższa niż we Francji czy w Niemczech – tam odpowiednio było to 50 euro i 41 euro. Natomiast w każdym kolejnym roku te ceny rosły dość gwałtownie, osiągając swoje szczyty mniej więcej koło 2022 roku na poziomie 166 euro! To jest ponad 3 razy więcej. Właściwie przez wszystkie ostatnie lata od 2018 roku, za wyjątkiem roku 2021 i 2022, mieliśmy wyższe ceny energii niż Niemcy i Francja, dwie największe gospodarki Unii Europejskiej, w najwyższym stopniu uprzemysłowione, kraje najbardziej zasobne w kapitał.
Jak polscy przedsiębiorcy mają konkurować z przemysłem francuskim czy niemieckim, mając wyższe ceny energii? Na to pytanie chciałbym, żeby odpowiedzieli architekci tej polityki unijnej, czyli rządu tutaj w Warszawie, jak i z rządu z Komisji Europejskiej. Wygląda to na intencjonalne niszczenie polskiej gospodarki.
Co się na to złożyło? Odpowiedzmy sobie, żebyśmy rozumieli ten proces. Po pierwsze, akceptacja Europejskiego Zielonego Ładu i Fit for 55, czyli radykalizacja celów redukcji emisji CO2. Ta polityka tzw. klimatyczna, która na klimat niespecjalnie wpływa, natomiast wpływa na przemysł i na energetykę. Ta polityka prowadzi do windowania w górę kosztów energii poprzez windowanie w górę cen certyfikatów emisyjnych i zmniejszanie ich liczby.
Wzrost kosztów ETS jest gwałtowny i niekontrolowany. Wszystkie strategie został wyrzucone do kosza. W momencie, jak tworzono system ETS, przewidywano pewną ścieżkę wzrostu tych certyfikatów i to, co się wydarzyło, ma się do tej ścieżki nijak! Nastąpiła spekulacja na rynku certyfikatów emisyjnych przez instytucje finansowe, które po prostu na krzywdzie polskiej gospodarki, na krzywdzie Polaków, na tym drenażu finansowym, który nastąpił, zarabiały. Znów liczby: 25 euro za tonę w 2020 roku, a już w 2023 to było 95 euro za tonę! Prawie 4 razy więcej. Jaki kraj wytrzymałby taką kurację? Jaki biznes może być kalkulowany, kiedy pewne czynniki wynikające z decyzji administracyjnych rosną 4-krotnie w ciągu kilku lat? Tak jak te nieszczęsne certyfikaty emisji.
Wystarczyłoby, żeby Unia Europejska zmieniła swoje przepisy, ustalając stałą cenę tych certyfikatów albo po prostu je likwidując, i tego problemu by nie było! My mieliśmy jeden z najtańszych prądów w Europie, produkowany z węgla. W wyniku ideologii zakazano nam tego i obciążono to karnymi opłatami. Zwracam uwagę, że popularna argumentacja, że wydobywanie węgla w Polsce stało się drogie, że do spółek górniczych się dopłaca – w niektórych przypadkach ta argumentacja jest słuszna, ale ona jest zupełnie obok tematu! Bo koszt pozyskania węgla, jego wydobycia to jest jedno, a koszt wyprodukowania energii to jest drugie. Cały czas na świecie buduje się nowe elektrownie węglowe!
Kraje, które produkują i zamierzają produkować prąd z węgla, obok innych źródeł prądu, mają tańszy prąd niż Polska! Obok tego są również inne, oczywiście, żeby było jasne, popieramy złożony miks energetyczny. Niech to będzie i z węgla, i z atomu, i z OZE, i z gazu, nie ma problemu. Natomiast nie może być tak, a tak jest w tej chwili w Polsce, że cena energii jest dostosowywana do najdroższego prądu, a nie do najtańszego! Przecież to jest absurd. To jest dywersja przeciwko polskiej gospodarce, a to wynika z przyjętych sposobów regulacji rynku energetycznego. Ale to nie koniec.
Poza tymi nieszczęsnymi strategiami unijnymi i wzrostem kosztów certyfikatów ETS mamy wzrost cen węgla wywołany przez wojnę na Ukrainie i sankcje nałożone na Rosję, a także przez likwidowanie i zamykanie także rentownych kopalń w Polsce i uniemożliwianie wejścia do Polski prywatnych inwestorów, którzy w Polsce chcieli wydobywać leżące pokłady węgla – te rzekomo nieopłacalne! Prywatni inwestorzy chcieli budować kopalnie.
Rząd PiSu nie tylko zdecydował o zamykaniu polskich kopalń należących do państwa; rząd PiSu uniemożliwił budowanie kopalń prywatnym inwestorom i Państwo Polskie w tej chwili będzie płacić za to miliardowe odszkodowania! Właśnie przegrało pierwsze sprawy przed trybunałami arbitrażowymi.
Następnie, kolejny czynnik wzrostu cen energii to zarządzony jeszcze przez rząd Mateusza Morawieckiego powrót do stawki VAT 23% od 1 stycznia 2023 na prąd, a więc do tego doszły jeszcze koszty podatkowe. No i jesteśmy w punkcie, gdzie koszt ETS stanowi obecnie 60% kosztu produkcji prądu z węgla. Czyli każda firma, płacąc te najwyższe na świecie rachunki za prąd, 60% nie płaci za żaden prąd, tylko płaci za wymysł eurokratów zatwierdzony przez pierwszy rząd Tuska, następnie rząd PiSu, i obecnie drugi rząd Tuska!
Warto powiedzieć, jak te nakłady się sumują. W 2022 roku to było 32 miliardy złotych – tylko na te uprawnienia. 32 miliardy złotych! W następnym roku, 2023, to było już 40 miliardów złotych! Za ten rok strach pytać, ile to będzie. Ale to jest dziesiątki miliardów złotych! Znacznie więcej niż jakakolwiek inna grupa wydatków w Polsce.
To uderza w budżety gospodarstw domowych, to uderza w konkurencyjność polskiej gospodarki, to prowadzi do wycofywania się firm z Polski. To prowadzi do tego, że inwestorzy, którzy rozważają w Polsce inwestycje, będą je lokować gdzie indziej, a my będziemy mieć coraz większe spowolnienie gospodarcze. To nie dzieje się samo. To polityka zaprogramowana przez rządzących i przez Unię Europejską. Tą politykę trzeba odrzucić!
Pomijając błędy merytoryczne, które pojawiają się w artykule (udział kosztów ETS w cenie 1 MWh prądu to dziś 230-240 zł, a nie 93), to trzeba przyznać, że faktycznie mamy jedne z najwyższych cen prądu w Europie. Jeszcze 3 lata temu tak nie było.
Co więcej, nie jest to skutek obiektywnych czynników, ale przemyślana i celowa strategia. Zasady “rynku energii”, stawka VAT i koszt emisji CO2, a więc czynniki wynikające wprost z decyzji administracyjnych i politycznych składają się na coraz wyższą cenę.
To planowana degradacja naszej gospodarki. To zabijanie jej konkurencyjności. To wprowadzanie naszej gospodarki w stagnację. Nie wierzę, że dzieje się to przypadkiem albo jest wynikiem obiektywnych czynników. To wymuszona na nas autodestrukcja, która u progu rewolucji przemysłowej 4.0, która jest wyzwaniem i szansą jednocześnie, stawia nas w fatalnym położeniu startowym.
Pomijając błędy merytoryczne, które pojawiają się w artykule (udział kosztów ETS w cenie 1 MWh prądu to dziś 230-240 zł, a nie 93), to trzeba przyznać, że faktycznie mamy jedne z najwyższych cen prądu w Europie. Jeszcze 3 lata temu tak nie było.
Kraj, którego model energetyczny przypomina ten do którego i my dążymy, od kilku lat jest w czołówce państw z najdroższą energią na świecie.
Dziś cena to 130 funtów/MWh (677 zł). W Polsce też drogo bo 125 euro/MWh (542 zł).
Brytyjczycy zainstalowali w samych wiatrakach 30 GW mocy z czego aż połowa na morzu, a mimo to (a raczej właśnie dlatego) cena prądu jest bardzo wysoka, a import dziś wynosi aż 9%.
W takie dni jak dziś system opiera się na gazie, który chociaż jest tańszy niż w szczycie kryzysu energetycznego, to i tak mocno podbija ceny energii. Polska również jako paliwo przejściowe wybrała gaz. Różnica jest jednak taka, że Brytyjczycy mają własne złoża, a my będziemy importować surowiec, o który chcemy oprzeć plan likwidacji energetyki węglowej opartej głównie o własny surowiec.
Dalsze perspektywy nie są optymistyczne. Po okresie przejściowym mamy mieć teoretycznie OZE plus atom. To jednak tylko pogłębi zależność energetyczną Polski. Dwie elektrownie jądrowe, jeśli w ogóle powstaną zapewnią najwyżej 25% zapotrzebowania na energię (pod warunkiem, że jej zużycie mocno nie wzrośnie, a to by oznaczało stagnację gospodarczą), a OZE będą generować jedynie koszty dla systemu, którego stabilizacja będzie opierać się głównie na imporcie. Pytanie kto nam sprzeda prąd, jeśli już teraz nasi sąsiedzi sami nie mają go w nadmiarze?
Tu znów przykład Wielkiej Brytanii będzie pomocny. Na wykresie poniżej spadek mocy zainstalowanych w el. węglowych koreluje ze wzrostem importu prądu, głównie z Francji. Francja ma bardzo rozwiniętą energetykę jądrową. Polska przy obecnej polityce przez kolejne dekady nie będzie w stanie nawet w 1/4 osiągnąć tego poziomu, a planowane inwestycje są po prostu niewystarczające. Zwłaszcza w dobie robotyzacji i rozwoju AI.
Do korzystnego dla Polski przeprowadzenia rewolucji przemysłowej 4.0 potrzebujemy nadwyżek energii, a my uparcie idziemy w kierunku redukcji stabilnych mocy wytwórczych i podnoszenia jej ceny. Nie wskoczymy na falę, z której skorzystają tylko ci, którzy mają duże ilości prądu w stosunkowo niskiej cenie. Pozostali, w tym Polska, przegrają.
Wielka Brytania ma dziś najdroższy prąd w Europie. Kraj, którego model energetyczny przypomina ten do którego i my dążymy, od kilku lat jest w czołówce państw z najdroższą energią na świecie. Dziś cena to 130 funtów/MWh (677 zł). W Polsce też drogo bo 125 euro/MWh (542 zł).… pic.twitter.com/hKzFFr74ZA
Chiny często są przywoływane jako przykład w dyskusji na temat dekarbonizacji energetyki i szerzej przemysłu, a w Unii Europejskiej także jako kontrast do polityki Zielonego Ładu. Z jednej strony Chiny inwestują najwięcej na świecie w źródła pogodozależne, a z drugiej osiągają kolejne rekordy w mocy zainstalowanej w elektrowniach węglowych i wciąż zwiększają wydobycie, import i zużycie węgla. Obie strony sporu próbują posługiwać się przykładem Chin do wzmocnienia swojej argumentacji.
A jaka jest prawda?
Spójrzmy na dane. W 2010 roku Chiny były u początku drogi z wiatrakami i fotowltaiką w swoim systemie energetycznym. Dane pokazują, że za generację energii elektrycznej paliwa kopalne (węgiel, gaz, ropa) odpowiadały w 79,4%, a wiatraki i FV w niespełna 1,1%. Jednocześnie chińska energetyka wyprodukowała około 4250 TWh prądu. W 2023 roku z paliw kopalnych wyprodukowano 60,8% prądu, a źródła pogodozależne odpowiadają już za 15, 6%. Jednocześnie Chińczycy wygenerowali aż 8850 TWh energii elektrycznej. Co oznacza, że w 2023 roku mimo spadku udziału paliw kopalnych w miksie wyprodukowano z nich prawie dwa razy więcej prądu, bo aż 6100 TWh (w 2010 roku 3375 TWh). Z tego wynika, że mimo spadku udziału paliw kopalnych w miksie, produkcja prądu z tych źródeł szybko rośnie.
Fotowoltaika i wiatraki w 2023 wyprodukowały razem 1380 TWh przy mocy zainstalowanej na poziomie 1120 GW wliczając rozproszoną energię słoneczną. To aż 37% mocy zainstalowanych w Chinach w systemie energetycznym, a jednocześnie generują one jedynie 15,6% energii (podobne proporcje osiągamy w Polsce). Często jednak zwolennicy źródeł pogodozależnych przy różnych dyskusjach podają produkcję energii z wszystkich OZE w Chinach, która oscyluje wokół 1/3 całej generacji, ale w jej skład wchodzą stabilne elektrownie wodne, biogazownie czy ostatnio także geotermia (razem 15,1% generacji). Szacuje się, że w tym roku moce zainstalowane w źródła pogodozależne będą już większe niż te w elektrowniach węglowych (39%).
Czy w takim razie Chiny realizują politykę klimatyczną na wzór Unii Europejskiej? Nie. Chiny realizują przede wszystkim własny interes, a nie ideologiczne założenia pochodzące z zagranicy.
Chińska gospodarka potrzebuje każdych ilości energii, a jej wytwarzanie jest ograniczone dostępną infrastrukturą i ilością surowców. O ile Chiną mogą importować gaz, węgiel i ropę oraz wydobywać je na miejscu u siebie, to jednak rosnące szybko zapotrzebowanie wymusza sięganie po najróżniejsze źródła w tym źródła pogodozależne. Jest to dla Chin jednocześnie z dwóch powodów wygodne i korzystne: 1. Po pierwsze Chiny są światowym potentatem w produkcji wiatraków i paneli FV. Kontrolują około 80-95% globalnego rynku produkcji paneli fotowoltaicznych. Związane jest to z dominacją na wszystkich etapach łańcucha produkcyjnego, od krzemu po moduły PV. Zdolności produkcyjne paneli fotowoltaicznych w Chinach mogą przebić w tym roku poziom 1000 GW, co jest znacznie większe niż roczne globalne zapotrzebowanie.
Jednocześnie Chiny mają około 60-80% światowych mocy produkcyjnych komponentów do turbin wiatrowych, takich jak gondole, wieże i łopaty. W 2022 roku moce produkcyjne w Chinach dla komponentów turbin wiatrowych wyniosły 110-120 GW rocznie, czyli mniej więcej tyle ile wyniosła wielkość zainstalowanych turbin wiatrowych w 2023 roku na całym świecie (118 GW). Wśród 10 największych producentów turbin wiatrowych w 2023 roku 4 pochodzi z Chin, w tym będący na pierwszym miejscu Goldwind (14,6 GW).
2. Po drugie Chinom w przeciwieństwie do Polski czy innych państw europejskich opłaca się do pewnego stopnia inwestować w tego rodzaju źródła energii, ponieważ mają potężny bakcup w postaci elektrowni węglowych, gazowych, jądrowych i wodnych, które wciąż budują, a także biogazowych i zaczynają budować również w geotermalne. To wszystko razem sprawia, że inaczej niż w Polsce liczne i zdywersyfikowane stabilne źródła energii w razie potrzeby zapewnią systemowi ciągłość pracy.
3. Po trzecie Chiny mają własną technologię i produkcję komponentów do tzw. OZE i, co nie mniej ważne surowce, których nie ma na przykład Europa. Co więcej, Chiny nie tylko mają surowce w tym metale ziem rzadkich (około 70% produkcji i ponad 90% rafinacji) i fabryki zasilane tanią energią przeważnie z węgla, ale również kontrolują łańcuchy dostaw metali ziem rzadkich oraz komponentów do turbin wiatrowych i paneli fotowoltaicznych. Co więcej, Pekin pod koniec ubiegłego roku zapowiedział wprowadzenie rygorystycznych ograniczeń dotyczących technologii związanych z pierwiastkami ziem rzadkich. Ma to na celu utrudnienie rozwoju tej branży poza Chinami.
Podsumowując, Chiny realizują własną, groźna dla Unii Europejskiej politykę. Z jednej strony zapewniają sobie stałą produkcję energii ze źródeł stabilnych, a z drugiej uzależniają kraje UE od swojej technologii, komponentów i surowców do realizacji utopijnej polityki klimatycznej. Sami również mając głód energii inwestują w źródła pogodozależne, ale w przeciwieństwie do państw UE nie zwalniają tempa w rozbudowie źródeł stabilnych w tym elektrowni jądrowych V generacji, biogazowych, geotermalnych czy tradycyjnych gazowych i węglowych. Inaczej niż w np. Polsce nie uzależniają zabezpieczenia systemu tylko od elektrowni jądrowych, ustawiając się w pozycji bez alternatywy i narażając na zaburzenia geopolityczne.
Unia Europejska nie ma zdolności do narzucania innym, a zwłaszcza Chinom swoich warunków prowadzenia polityki przemysłowej, a próby realizacji takiego scenariusza doprowadzą do gospodarczej, społecznej i politycznej katastrofy państw UE przy jednoczesnym wzroście krajów azjatyckich.
Dziś realizowany przez UE model polityki przemysłowej jest nam przedstawiany jako sposób na wyprzedzenie konkurencji i osiągnięcie przewagi technologicznej. W rzeczywistości jest to wyścig eurokratów z ich własnymi oderwanymi od rzeczywistości wizjami, które sprawnie wykorzystują dla swoich interesów patrzące na dekady do przodu Chiny.
Skutki różnie prowadzonych polityk Chin i UE widać na poniższym wykresie.
🇨🇳Chiny często są przywoływane jako przykład w dyskusji na temat dekarbonizacji energetyki i szerzej przemysłu, a w Unii Europejskiej także jako kontrast do polityki Zielonego Ładu. Z jednej strony Chiny inwestują najwięcej na świecie w źródła pogodozależne, a z drugiej osiągają… pic.twitter.com/7oCxWaPfiP
Z jednej strony dojeżdżają nas opłatą ETS, a z drugiej prowadzą nas np. w kosztowne wiatraki na Bałtyku, gdzie sam tylko koszt kapitałowy wyniesie ponad 260 zł na 1 MWh.
Przyjmując za podstawę informację o kosztach wynoszących 130 miliardów złotych związanych z budową farm o łącznej mocy 5,9 GW, wynika, że koszt zainstalowania 1 MW na Bałtyku wyniesie ok. 22 miliony złotych. Łączna produkcja energii z takiej mocy zainstalowanej przy optymistycznym założeniu 45% wydajności (trudne do osiągnięcia nawet na Morzu Północnym) przez okres eksploatacji 25 lat wyniesie 581 TWh, czyli 23,3 TWh rocznie, a więc mniej niż 1/7 obecnego zapotrzebowania na prąd w Polsce.
Wliczając koszty OPEX (serwis, koszty operacyjne w tym konserwacja i serwis turbin, ubezpieczenia, szkolenia, logistyka, wypłaty odszkodowań, bezpieczeństwo itp. – przyjmujemy średnio 3% CAPEX rocznie) oraz podatki i inne opłaty (dodatkowe 1% CAPEX rocznie), koszt wyniesie 447 złotych za 1 MWh, czyli mniej więcej tyle ile wynosi koszt produkcji 1 MWh prądu z węgla i to z uwzględnieniem opłaty ETS na obecnym poziomie! A to jeszcze nie wszystkie koszty produkcji energii z wiatraków.
Należy doliczyć przecież koszt finansowy kapitału czy inne nieprzewidziane koszty, co tylko jeszcze podbije koszt produkcji prądu z farm wiatrowych na Bałtyku.
Należałoby też doliczyć koszt budowy magazynów energii, których nie potrzeba przy stabilnych źródłach energii czy kosztów głębokiej przebudowy sieci energetycznej.
Do tego koszt demontażu wiatraków po okresie użytkowania, który może wynieść nawet kilkanaście procent kosztów budowy.
Poniesiemy też koszt bilansowania systemu. Zostanie on przeniesiony ostatecznie na konsumentów, ale oficjalnie nie będzie psuć wizerunku wiatraków.
Ministerstwo Klimatu i Środowiska oferuje spółkom cenę maksymalną na poziomie 471 zł za 1 MWh. To tylko nieco więcej niż podstawowy koszt produkcji prądu z wiatraków i nie dziwi, że spółki chcą wyższej ceny na poziomie między 500 a 600 złotych, a więc jeszcze więcej niż koszt produkcji prądu w elektrowniach węglowych nawet z uwzględnieniem opłaty ETS.
Jeszcze gorsze informacje wynikają z informacji PGE. PGE potrzebuje 180 mld zł na morskie farmy wiatrowe. Zakładając, że Grupa PGE zrealizowałaby cały swój portfel inwestycyjny w offshore o mocy 7 GW, konieczne by było poniesienie nakładów w wysokości 180 mld złotych, a więc koszt 1 MW zainstalowanej mocy to aż 25 milionów złotych.
To wszystko powinno postawić pod znakiem zapytania sens takich inwestycji, zwłaszcza że okres eksploatacji wiatraków to jedynie 25 lat. Lobbyści jednak nie odpuszczają i prą do tych kosztownych i nieefektywnych inwestycji zarówno na morzu jak i na lądzie.
Koszty poniosą Polacy, a Polska uzależni się od łańcuchów dostaw i technologii, których w żadnym stopniu nie kontroluje. Ktoś może zapytać, dlaczego w innych krajach to się opłaca? Otóż nie opłaca się.
Weźmy przykład Wielkiej Brytanii, która chwaliła się kilka dni temu zamknięciem ostatniej elektrowni węglowej w kraju. Tam ceny prądu są jednymi z najwyższych a świecie. Brytyjczycy mają zainstalowane w wiatrakach na morzu ponad 14 GW mocy, a na lądzie blisko 16 GW, które wytwarzają około 1/3 zapotrzebowania na prąd. Problem polega jednak na tym, że jako źródła niestabilne wymagają zabezpieczenia w postaci magazynów, a jeśli ich nie ma to stabilnych źródeł energii jak na przykład elektrownie jądrowe, węglowe czy gazowe.
Ponieważ elektrowni jądrowych nie wystarcza, a węglowe zamknięto, za główne zabezpieczenie systemu robią już tylko elektrownie gazowe. To oznacza, że każde wahanie cen gazu mocno wpływa na ceny energii i w rezultacie podbija je do bardzo wysokich poziomów nawet przy tak dużej mocy zainstalowanej w źródłach pogodozależnych, a raczej właśnie ze względu na to.
To źle skonstruowany rynek energii pchający do inwestowania w tzw. OZE i decyzje polityczne wynikające z ideologii klimatycznej są ostatecznie przyczyną wysokich cen prądu.
Nie będzie w Polsce taniego prądu. Z jednej strony dojeżdżają nas opłatą ETS, a z drugiej prowadzą nas np. w kosztowne wiatraki na Bałtyku, gdzie sam tylko koszt kapitałowy wyniesie ponad 260 zł na 1 MWh.
Konferencja prasowa Konfederacji z udziałem posła Romana Fritza, Marty Czech – zastępcy rzecznika prasowego Konfederacji oraz eksperci-energetycy Mieczysław Koczy i Robert Oleszczuk z Elektrowni Rybnik oraz pan Bogdan Kocz z Elektrowni Łaziska, 27 września 2024 r.
Marta Czech: – Biuro posła Romana Fritza w Rybniku ruszyło na ratunek rybnickiej elektrowni. Jeszcze w ubiegłym roku daty graniczne, jeśli chodzi o Elektrownię Rybnik, które określały użytkowanie podstawowych jednostek wytwórczych, a także maszyn w elektrowni rybnickiej były określone na koniec 2035 roku. Dziś dowiadujemy się, że ma to być koniec 2025 roku! A więc przyspieszenie z zamknięciem Elektrowni Rybnik aż o 10 lat!
Zamknięcie tejże elektrowni to nie tylko 1700 osób bez pracy, wyrzuconych na bruk. Przypomnijmy, to jest 500 osób samej załogi i 1200 pracowników firm, które znajdują się na terenie elektrowni. Zamknięcie i wyłączenie mocy wytwórczej Elektrowni Rybnik to również obniżenie bezpieczeństwa energetycznego w skali kraju. (…)
Według Minister funduszy i polityki regionalnej Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz transformacja energetyczna powinna być „główną nawigacją polskiego rozwoju”. Nie rozwój gospodarczy, nie rozbudowa infrastruktury, nie wzrost pozycji polskich firm na rynkach międzynarodowych, nawet nie wzrost potencjału obronnego Polski… tylko wymiana sprawnych elektrowni na używane wiatraki i panele importowane z Niemiec.
Transformacja energetyczna narzucana przez Unię Europejską, a posłusznie wdrażana przez rząd Donalda Tuska nie ma uzasadnienia ekonomicznego dla polskiej racji stanu. Takie działania można wyjaśnić tylko ideologicznym zacietrzewieniem niektórych polityków lub potężnym wpływem lobbystów na polską i europejską politykę.
Według Minister funduszy i polityki regionalnej Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz transformacja energetyczna powinna być „główną nawigacją polskiego rozwoju”. Nie rozwój gospodarczy, nie rozbudowa infrastruktury, nie wzrost pozycji polskich firm na rynkach międzynarodowych, nawet nie… pic.twitter.com/3bBxNlwyEa
This website uses cookies so that we can provide you with the best user experience possible. Cookie information is stored in your browser and performs functions such as recognising you when you return to our website and helping our team to understand which sections of the website you find most interesting and useful.
Strictly Necessary Cookies
Strictly Necessary Cookie should be enabled at all times so that we can save your preferences for cookie settings.
If you disable this cookie, we will not be able to save your preferences. This means that every time you visit this website you will need to enable or disable cookies again.
Skomentuj