Polska wyprodukowała wczoraj 516 GWh prądu z czego 66,9% z paliw kopalnych. Cena energii na rynku spot wyniosła wczoraj 91,5€/MWh. Przyjmując uśrednioną emisyjność koszt ETS za 1 MWh wyniósł 46,6€/MWh. Gdyby nie ETS tocena prądu wyniosłaby 44,8€/MWh.
Uśredniony koszt za ETS z wczoraj to 104 miliony złotych. I tak w przybliżeniu codziennie.
Polska wyprodukowała wczoraj 516 GWh prądu z czego 66,9% z paliw kopalnych. Cena energii na rynku spot wyniosła wczoraj 91,5€/MWh. Przyjmując uśrednioną emisyjność koszt ETS za 1 MWh wyniósł 46,6€/MWh. Gdyby nie ETS to cena prądu wyniosłaby 44,8€/MWh. Uśredniony koszt za ETS… pic.twitter.com/HSkV3zGfzv
Gdyby nie Francja, Skandynawia, Czechy i Holandia, a więc kraje, które mają duże rezerwy mocy w stabilnych źródłach, połowa Unii Europejskiej mogłaby być trzeci dzień bez prądu. Ten obraz pokazuje, że cofamy się w rozwoju i znów zaczynamy być zależni od pogody.
Na tym polegał postęp technologiczny i rozwój cywilizacyjny, że jako ludzkość oderwaliśmy się od tej zależności. Eurokraci i ich ideologia cofają nas w rozwoju.
Nasz import to obecnie aż 2,5 GW. Skala importu w tych dniach ma inne znaczenie niż wtedy, kiedy w systemie jest nadmiar mocy z powodu pogodozależnych OZE. Dziś nie wieje i nie świeci, jest deficyt energii, a import pokazuje, jak bardzo brakuje wielu krajom dobrego, zdolnego do samodzielnej egzystencji systemu energetycznego.
Niestety, jako Polska po latach inwestowania w 30 GW mocy w wiatraki i fotowoltaikę jesteśmy w bardzo złej sytuacji. Miesiące takie jak listopad, grudzień, styczeń i luty są najtrudniejsze ze względu na liczbę dni pochmurnych i bezwietrznych. Więc jak mawiają klimatyści, ‘byle do wiosny’. Ale czy takie podejście przystoi nowoczesnej cywilizacji?
Gdyby nie Francja, Skandynawia, Czechy i Holandia, a więc kraje, które mają duże rezerwy mocy w stabilnych źródłach, połowa UE mogłaby być trzeci dzień bez prądu. Ten obraz pokazuje, że cofamy się w rozwoju i znów zaczynamy być zależni od pogody. Na tym polegał postęp… pic.twitter.com/SgZr08VYMA
Interesująco wygląda wydajność poszczególnych źródeł pogodozależnych. W 2023 roku Niemcy mieli zainstalowane na początku roku 58 GW w onshore, 8,3 GW w offshore i 68,6 GW w fotowoltaice – łącznie ok. 135 GW (na koniec roku 152 GW). Z tych źródeł wyprodukowali w ciągu ub. roku 192 TWh prądu.
Przyjmując wielkość mocy zainstalowanych na początku roku wydajność poszczególnych źródeł jest następująca: • fotowoltaika – 8,9% • onshore – 22,8% • offshore – 32,3%
Teraz zwróćmy uwagę, że w wiatrakach na Bałtyku (offshore) u nas planuje się osiągnąć efektywność na poziomie 45%. Nawet Brytjczycy na Morzu Północnym tyle nie osiągają. Nam bliżej do warunków niemieckich.
Interesująco wygląda wydajność poszczególnych źródeł pogodozależnych. W 2023 roku Niemcy mieli zainstalowane na początku roku 58 GW w onshore, 8,3 GW w offshore i 68,6 GW w fotowoltaice – łącznie ok. 135 GW (na koniec roku 152 GW). Z tych źródeł wyprodukowali w ciągu ub. roku 192… https://t.co/di1br33Y1U
Niemiecka gospodarka potrzebuje znacznych ilości energii. Pogodozależne źródła jej nie zapewniają, ale i tak Niemcy są w lepszej sytuacji niż my, ponieważ mają bardziej zróżnicowany miks energetyczny niż ten, który my planujemy zbudować. W swoim miksie oprócz wiatraków, fotowoltaiki, węgla, ropy czy gazu mają jeszcze spalarnie śmieci (9,5 TWh/2023 rok), elektrownie wodne (18 TWh/2023 rok), czy elektrownie na biomasę (36,6 TWh/2023 rok).
My mamy mieć kiedyś elektrownie jądrowe, a tak z węgla przechodzimy na podatny na znaczne wzrosty cen importowany gaz i przede wszystkim pogodozależne wiatraki i fotowoltaikę z importowanych surowców i komponentów. Wszystko może pójść nie tak.
Konferencja prasowa Konfederacji z udziałem wicemarszałka Sejmu Krzysztofa Bosaka i posła Bartłomieja Pejo, 30 października 2024 r.
– Dziś chcemy się odnieść do fundamentalnego problemu, który tłamsi rozwój polskiej gospodarki, powoduje ucieczkę inwestorów z Polski, niszczenie kolejnych miejsc pracy, w ślad za tym również niszczenie ekonomicznych podstaw naszej gospodarki – jakim jest gwałtowny, niekontrolowany wzrost cen energii!
Ten wzrost cen energii jest zjawiskiem, które ma swoje korzenie przede wszystkim w polityce Unii Europejskiej, w celowym obciążaniu produkcji energii z tanich i stabilnych źródeł dodatkowymi karnymi opłatami, tzw. certyfikatami ETS. Z drugiej strony w braku strategii rządu, i poprzedniego, i obecnego, jak temu zaradzić.
Sytuacja staje się naprawdę dramatyczna, nie ma właściwie już miesiąca, żebyśmy nie byli poinformowani o kolejnych firmach, które opuszczają Polskę lub które wchodzą w zwolnienia grupowe. Tylko do sierpnia tego roku ponad 160 firm zgłosiło zamiar przeprowadzenia zwolnień grupowych. W sumie chodzi o 20 tysięcy pracowników.
Jest to najgorszy wynik w ostatnich latach. Firmy takie, jak ABB, Beko, Lear Corporation zadeklarowały zwolnienia odpowiednio 1800 osób, 400 osób, 1000 osób. To jest prawdziwe zaplecze przemysłowe polskiej gospodarki, i te firmy, jak np. ostatnia z wymienionych, przenoszą się do Tunezji. A inwestorzy, z którymi rozmawiamy, rozważają Rumunię, rozważają Turcję, rozważają Ukrainę, rozważają naprawdę różne państwa, w których nie ma najwyższych cen energii na świecie! Jak stało się to możliwe?
Rzut oka na historię wzrostu cen energii. Jeszcze w 2018 roku mieliśmy cenę na poziomie 52 euro za MWh. To już była wysoka cena, wyższa niż we Francji czy w Niemczech – tam odpowiednio było to 50 euro i 41 euro. Natomiast w każdym kolejnym roku te ceny rosły dość gwałtownie, osiągając swoje szczyty mniej więcej koło 2022 roku na poziomie 166 euro! To jest ponad 3 razy więcej. Właściwie przez wszystkie ostatnie lata od 2018 roku, za wyjątkiem roku 2021 i 2022, mieliśmy wyższe ceny energii niż Niemcy i Francja, dwie największe gospodarki Unii Europejskiej, w najwyższym stopniu uprzemysłowione, kraje najbardziej zasobne w kapitał.
Jak polscy przedsiębiorcy mają konkurować z przemysłem francuskim czy niemieckim, mając wyższe ceny energii? Na to pytanie chciałbym, żeby odpowiedzieli architekci tej polityki unijnej, czyli rządu tutaj w Warszawie, jak i z rządu z Komisji Europejskiej. Wygląda to na intencjonalne niszczenie polskiej gospodarki.
Co się na to złożyło? Odpowiedzmy sobie, żebyśmy rozumieli ten proces. Po pierwsze, akceptacja Europejskiego Zielonego Ładu i Fit for 55, czyli radykalizacja celów redukcji emisji CO2. Ta polityka tzw. klimatyczna, która na klimat niespecjalnie wpływa, natomiast wpływa na przemysł i na energetykę. Ta polityka prowadzi do windowania w górę kosztów energii poprzez windowanie w górę cen certyfikatów emisyjnych i zmniejszanie ich liczby.
Wzrost kosztów ETS jest gwałtowny i niekontrolowany. Wszystkie strategie został wyrzucone do kosza. W momencie, jak tworzono system ETS, przewidywano pewną ścieżkę wzrostu tych certyfikatów i to, co się wydarzyło, ma się do tej ścieżki nijak! Nastąpiła spekulacja na rynku certyfikatów emisyjnych przez instytucje finansowe, które po prostu na krzywdzie polskiej gospodarki, na krzywdzie Polaków, na tym drenażu finansowym, który nastąpił, zarabiały. Znów liczby: 25 euro za tonę w 2020 roku, a już w 2023 to było 95 euro za tonę! Prawie 4 razy więcej. Jaki kraj wytrzymałby taką kurację? Jaki biznes może być kalkulowany, kiedy pewne czynniki wynikające z decyzji administracyjnych rosną 4-krotnie w ciągu kilku lat? Tak jak te nieszczęsne certyfikaty emisji.
Wystarczyłoby, żeby Unia Europejska zmieniła swoje przepisy, ustalając stałą cenę tych certyfikatów albo po prostu je likwidując, i tego problemu by nie było! My mieliśmy jeden z najtańszych prądów w Europie, produkowany z węgla. W wyniku ideologii zakazano nam tego i obciążono to karnymi opłatami. Zwracam uwagę, że popularna argumentacja, że wydobywanie węgla w Polsce stało się drogie, że do spółek górniczych się dopłaca – w niektórych przypadkach ta argumentacja jest słuszna, ale ona jest zupełnie obok tematu! Bo koszt pozyskania węgla, jego wydobycia to jest jedno, a koszt wyprodukowania energii to jest drugie. Cały czas na świecie buduje się nowe elektrownie węglowe!
Kraje, które produkują i zamierzają produkować prąd z węgla, obok innych źródeł prądu, mają tańszy prąd niż Polska! Obok tego są również inne, oczywiście, żeby było jasne, popieramy złożony miks energetyczny. Niech to będzie i z węgla, i z atomu, i z OZE, i z gazu, nie ma problemu. Natomiast nie może być tak, a tak jest w tej chwili w Polsce, że cena energii jest dostosowywana do najdroższego prądu, a nie do najtańszego! Przecież to jest absurd. To jest dywersja przeciwko polskiej gospodarce, a to wynika z przyjętych sposobów regulacji rynku energetycznego. Ale to nie koniec.
Poza tymi nieszczęsnymi strategiami unijnymi i wzrostem kosztów certyfikatów ETS mamy wzrost cen węgla wywołany przez wojnę na Ukrainie i sankcje nałożone na Rosję, a także przez likwidowanie i zamykanie także rentownych kopalń w Polsce i uniemożliwianie wejścia do Polski prywatnych inwestorów, którzy w Polsce chcieli wydobywać leżące pokłady węgla – te rzekomo nieopłacalne! Prywatni inwestorzy chcieli budować kopalnie.
Rząd PiSu nie tylko zdecydował o zamykaniu polskich kopalń należących do państwa; rząd PiSu uniemożliwił budowanie kopalń prywatnym inwestorom i Państwo Polskie w tej chwili będzie płacić za to miliardowe odszkodowania! Właśnie przegrało pierwsze sprawy przed trybunałami arbitrażowymi.
Następnie, kolejny czynnik wzrostu cen energii to zarządzony jeszcze przez rząd Mateusza Morawieckiego powrót do stawki VAT 23% od 1 stycznia 2023 na prąd, a więc do tego doszły jeszcze koszty podatkowe. No i jesteśmy w punkcie, gdzie koszt ETS stanowi obecnie 60% kosztu produkcji prądu z węgla. Czyli każda firma, płacąc te najwyższe na świecie rachunki za prąd, 60% nie płaci za żaden prąd, tylko płaci za wymysł eurokratów zatwierdzony przez pierwszy rząd Tuska, następnie rząd PiSu, i obecnie drugi rząd Tuska!
Warto powiedzieć, jak te nakłady się sumują. W 2022 roku to było 32 miliardy złotych – tylko na te uprawnienia. 32 miliardy złotych! W następnym roku, 2023, to było już 40 miliardów złotych! Za ten rok strach pytać, ile to będzie. Ale to jest dziesiątki miliardów złotych! Znacznie więcej niż jakakolwiek inna grupa wydatków w Polsce.
To uderza w budżety gospodarstw domowych, to uderza w konkurencyjność polskiej gospodarki, to prowadzi do wycofywania się firm z Polski. To prowadzi do tego, że inwestorzy, którzy rozważają w Polsce inwestycje, będą je lokować gdzie indziej, a my będziemy mieć coraz większe spowolnienie gospodarcze. To nie dzieje się samo. To polityka zaprogramowana przez rządzących i przez Unię Europejską. Tą politykę trzeba odrzucić!
Pomijając błędy merytoryczne, które pojawiają się w artykule (udział kosztów ETS w cenie 1 MWh prądu to dziś 230-240 zł, a nie 93), to trzeba przyznać, że faktycznie mamy jedne z najwyższych cen prądu w Europie. Jeszcze 3 lata temu tak nie było.
Co więcej, nie jest to skutek obiektywnych czynników, ale przemyślana i celowa strategia. Zasady “rynku energii”, stawka VAT i koszt emisji CO2, a więc czynniki wynikające wprost z decyzji administracyjnych i politycznych składają się na coraz wyższą cenę.
To planowana degradacja naszej gospodarki. To zabijanie jej konkurencyjności. To wprowadzanie naszej gospodarki w stagnację. Nie wierzę, że dzieje się to przypadkiem albo jest wynikiem obiektywnych czynników. To wymuszona na nas autodestrukcja, która u progu rewolucji przemysłowej 4.0, która jest wyzwaniem i szansą jednocześnie, stawia nas w fatalnym położeniu startowym.
Pomijając błędy merytoryczne, które pojawiają się w artykule (udział kosztów ETS w cenie 1 MWh prądu to dziś 230-240 zł, a nie 93), to trzeba przyznać, że faktycznie mamy jedne z najwyższych cen prądu w Europie. Jeszcze 3 lata temu tak nie było.
Kraj, którego model energetyczny przypomina ten do którego i my dążymy, od kilku lat jest w czołówce państw z najdroższą energią na świecie.
Dziś cena to 130 funtów/MWh (677 zł). W Polsce też drogo bo 125 euro/MWh (542 zł).
Brytyjczycy zainstalowali w samych wiatrakach 30 GW mocy z czego aż połowa na morzu, a mimo to (a raczej właśnie dlatego) cena prądu jest bardzo wysoka, a import dziś wynosi aż 9%.
W takie dni jak dziś system opiera się na gazie, który chociaż jest tańszy niż w szczycie kryzysu energetycznego, to i tak mocno podbija ceny energii. Polska również jako paliwo przejściowe wybrała gaz. Różnica jest jednak taka, że Brytyjczycy mają własne złoża, a my będziemy importować surowiec, o który chcemy oprzeć plan likwidacji energetyki węglowej opartej głównie o własny surowiec.
Dalsze perspektywy nie są optymistyczne. Po okresie przejściowym mamy mieć teoretycznie OZE plus atom. To jednak tylko pogłębi zależność energetyczną Polski. Dwie elektrownie jądrowe, jeśli w ogóle powstaną zapewnią najwyżej 25% zapotrzebowania na energię (pod warunkiem, że jej zużycie mocno nie wzrośnie, a to by oznaczało stagnację gospodarczą), a OZE będą generować jedynie koszty dla systemu, którego stabilizacja będzie opierać się głównie na imporcie. Pytanie kto nam sprzeda prąd, jeśli już teraz nasi sąsiedzi sami nie mają go w nadmiarze?
Tu znów przykład Wielkiej Brytanii będzie pomocny. Na wykresie poniżej spadek mocy zainstalowanych w el. węglowych koreluje ze wzrostem importu prądu, głównie z Francji. Francja ma bardzo rozwiniętą energetykę jądrową. Polska przy obecnej polityce przez kolejne dekady nie będzie w stanie nawet w 1/4 osiągnąć tego poziomu, a planowane inwestycje są po prostu niewystarczające. Zwłaszcza w dobie robotyzacji i rozwoju AI.
Do korzystnego dla Polski przeprowadzenia rewolucji przemysłowej 4.0 potrzebujemy nadwyżek energii, a my uparcie idziemy w kierunku redukcji stabilnych mocy wytwórczych i podnoszenia jej ceny. Nie wskoczymy na falę, z której skorzystają tylko ci, którzy mają duże ilości prądu w stosunkowo niskiej cenie. Pozostali, w tym Polska, przegrają.
Wielka Brytania ma dziś najdroższy prąd w Europie. Kraj, którego model energetyczny przypomina ten do którego i my dążymy, od kilku lat jest w czołówce państw z najdroższą energią na świecie. Dziś cena to 130 funtów/MWh (677 zł). W Polsce też drogo bo 125 euro/MWh (542 zł).… pic.twitter.com/hKzFFr74ZA
Chiny często są przywoływane jako przykład w dyskusji na temat dekarbonizacji energetyki i szerzej przemysłu, a w Unii Europejskiej także jako kontrast do polityki Zielonego Ładu. Z jednej strony Chiny inwestują najwięcej na świecie w źródła pogodozależne, a z drugiej osiągają kolejne rekordy w mocy zainstalowanej w elektrowniach węglowych i wciąż zwiększają wydobycie, import i zużycie węgla. Obie strony sporu próbują posługiwać się przykładem Chin do wzmocnienia swojej argumentacji.
A jaka jest prawda?
Spójrzmy na dane. W 2010 roku Chiny były u początku drogi z wiatrakami i fotowltaiką w swoim systemie energetycznym. Dane pokazują, że za generację energii elektrycznej paliwa kopalne (węgiel, gaz, ropa) odpowiadały w 79,4%, a wiatraki i FV w niespełna 1,1%. Jednocześnie chińska energetyka wyprodukowała około 4250 TWh prądu. W 2023 roku z paliw kopalnych wyprodukowano 60,8% prądu, a źródła pogodozależne odpowiadają już za 15, 6%. Jednocześnie Chińczycy wygenerowali aż 8850 TWh energii elektrycznej. Co oznacza, że w 2023 roku mimo spadku udziału paliw kopalnych w miksie wyprodukowano z nich prawie dwa razy więcej prądu, bo aż 6100 TWh (w 2010 roku 3375 TWh). Z tego wynika, że mimo spadku udziału paliw kopalnych w miksie, produkcja prądu z tych źródeł szybko rośnie.
Fotowoltaika i wiatraki w 2023 wyprodukowały razem 1380 TWh przy mocy zainstalowanej na poziomie 1120 GW wliczając rozproszoną energię słoneczną. To aż 37% mocy zainstalowanych w Chinach w systemie energetycznym, a jednocześnie generują one jedynie 15,6% energii (podobne proporcje osiągamy w Polsce). Często jednak zwolennicy źródeł pogodozależnych przy różnych dyskusjach podają produkcję energii z wszystkich OZE w Chinach, która oscyluje wokół 1/3 całej generacji, ale w jej skład wchodzą stabilne elektrownie wodne, biogazownie czy ostatnio także geotermia (razem 15,1% generacji). Szacuje się, że w tym roku moce zainstalowane w źródła pogodozależne będą już większe niż te w elektrowniach węglowych (39%).
Czy w takim razie Chiny realizują politykę klimatyczną na wzór Unii Europejskiej? Nie. Chiny realizują przede wszystkim własny interes, a nie ideologiczne założenia pochodzące z zagranicy.
Chińska gospodarka potrzebuje każdych ilości energii, a jej wytwarzanie jest ograniczone dostępną infrastrukturą i ilością surowców. O ile Chiną mogą importować gaz, węgiel i ropę oraz wydobywać je na miejscu u siebie, to jednak rosnące szybko zapotrzebowanie wymusza sięganie po najróżniejsze źródła w tym źródła pogodozależne. Jest to dla Chin jednocześnie z dwóch powodów wygodne i korzystne: 1. Po pierwsze Chiny są światowym potentatem w produkcji wiatraków i paneli FV. Kontrolują około 80-95% globalnego rynku produkcji paneli fotowoltaicznych. Związane jest to z dominacją na wszystkich etapach łańcucha produkcyjnego, od krzemu po moduły PV. Zdolności produkcyjne paneli fotowoltaicznych w Chinach mogą przebić w tym roku poziom 1000 GW, co jest znacznie większe niż roczne globalne zapotrzebowanie.
Jednocześnie Chiny mają około 60-80% światowych mocy produkcyjnych komponentów do turbin wiatrowych, takich jak gondole, wieże i łopaty. W 2022 roku moce produkcyjne w Chinach dla komponentów turbin wiatrowych wyniosły 110-120 GW rocznie, czyli mniej więcej tyle ile wyniosła wielkość zainstalowanych turbin wiatrowych w 2023 roku na całym świecie (118 GW). Wśród 10 największych producentów turbin wiatrowych w 2023 roku 4 pochodzi z Chin, w tym będący na pierwszym miejscu Goldwind (14,6 GW).
2. Po drugie Chinom w przeciwieństwie do Polski czy innych państw europejskich opłaca się do pewnego stopnia inwestować w tego rodzaju źródła energii, ponieważ mają potężny bakcup w postaci elektrowni węglowych, gazowych, jądrowych i wodnych, które wciąż budują, a także biogazowych i zaczynają budować również w geotermalne. To wszystko razem sprawia, że inaczej niż w Polsce liczne i zdywersyfikowane stabilne źródła energii w razie potrzeby zapewnią systemowi ciągłość pracy.
3. Po trzecie Chiny mają własną technologię i produkcję komponentów do tzw. OZE i, co nie mniej ważne surowce, których nie ma na przykład Europa. Co więcej, Chiny nie tylko mają surowce w tym metale ziem rzadkich (około 70% produkcji i ponad 90% rafinacji) i fabryki zasilane tanią energią przeważnie z węgla, ale również kontrolują łańcuchy dostaw metali ziem rzadkich oraz komponentów do turbin wiatrowych i paneli fotowoltaicznych. Co więcej, Pekin pod koniec ubiegłego roku zapowiedział wprowadzenie rygorystycznych ograniczeń dotyczących technologii związanych z pierwiastkami ziem rzadkich. Ma to na celu utrudnienie rozwoju tej branży poza Chinami.
Podsumowując, Chiny realizują własną, groźna dla Unii Europejskiej politykę. Z jednej strony zapewniają sobie stałą produkcję energii ze źródeł stabilnych, a z drugiej uzależniają kraje UE od swojej technologii, komponentów i surowców do realizacji utopijnej polityki klimatycznej. Sami również mając głód energii inwestują w źródła pogodozależne, ale w przeciwieństwie do państw UE nie zwalniają tempa w rozbudowie źródeł stabilnych w tym elektrowni jądrowych V generacji, biogazowych, geotermalnych czy tradycyjnych gazowych i węglowych. Inaczej niż w np. Polsce nie uzależniają zabezpieczenia systemu tylko od elektrowni jądrowych, ustawiając się w pozycji bez alternatywy i narażając na zaburzenia geopolityczne.
Unia Europejska nie ma zdolności do narzucania innym, a zwłaszcza Chinom swoich warunków prowadzenia polityki przemysłowej, a próby realizacji takiego scenariusza doprowadzą do gospodarczej, społecznej i politycznej katastrofy państw UE przy jednoczesnym wzroście krajów azjatyckich.
Dziś realizowany przez UE model polityki przemysłowej jest nam przedstawiany jako sposób na wyprzedzenie konkurencji i osiągnięcie przewagi technologicznej. W rzeczywistości jest to wyścig eurokratów z ich własnymi oderwanymi od rzeczywistości wizjami, które sprawnie wykorzystują dla swoich interesów patrzące na dekady do przodu Chiny.
Skutki różnie prowadzonych polityk Chin i UE widać na poniższym wykresie.
🇨🇳Chiny często są przywoływane jako przykład w dyskusji na temat dekarbonizacji energetyki i szerzej przemysłu, a w Unii Europejskiej także jako kontrast do polityki Zielonego Ładu. Z jednej strony Chiny inwestują najwięcej na świecie w źródła pogodozależne, a z drugiej osiągają… pic.twitter.com/7oCxWaPfiP
Z jednej strony dojeżdżają nas opłatą ETS, a z drugiej prowadzą nas np. w kosztowne wiatraki na Bałtyku, gdzie sam tylko koszt kapitałowy wyniesie ponad 260 zł na 1 MWh.
Przyjmując za podstawę informację o kosztach wynoszących 130 miliardów złotych związanych z budową farm o łącznej mocy 5,9 GW, wynika, że koszt zainstalowania 1 MW na Bałtyku wyniesie ok. 22 miliony złotych. Łączna produkcja energii z takiej mocy zainstalowanej przy optymistycznym założeniu 45% wydajności (trudne do osiągnięcia nawet na Morzu Północnym) przez okres eksploatacji 25 lat wyniesie 581 TWh, czyli 23,3 TWh rocznie, a więc mniej niż 1/7 obecnego zapotrzebowania na prąd w Polsce.
Wliczając koszty OPEX (serwis, koszty operacyjne w tym konserwacja i serwis turbin, ubezpieczenia, szkolenia, logistyka, wypłaty odszkodowań, bezpieczeństwo itp. – przyjmujemy średnio 3% CAPEX rocznie) oraz podatki i inne opłaty (dodatkowe 1% CAPEX rocznie), koszt wyniesie 447 złotych za 1 MWh, czyli mniej więcej tyle ile wynosi koszt produkcji 1 MWh prądu z węgla i to z uwzględnieniem opłaty ETS na obecnym poziomie! A to jeszcze nie wszystkie koszty produkcji energii z wiatraków.
Należy doliczyć przecież koszt finansowy kapitału czy inne nieprzewidziane koszty, co tylko jeszcze podbije koszt produkcji prądu z farm wiatrowych na Bałtyku.
Należałoby też doliczyć koszt budowy magazynów energii, których nie potrzeba przy stabilnych źródłach energii czy kosztów głębokiej przebudowy sieci energetycznej.
Do tego koszt demontażu wiatraków po okresie użytkowania, który może wynieść nawet kilkanaście procent kosztów budowy.
Poniesiemy też koszt bilansowania systemu. Zostanie on przeniesiony ostatecznie na konsumentów, ale oficjalnie nie będzie psuć wizerunku wiatraków.
Ministerstwo Klimatu i Środowiska oferuje spółkom cenę maksymalną na poziomie 471 zł za 1 MWh. To tylko nieco więcej niż podstawowy koszt produkcji prądu z wiatraków i nie dziwi, że spółki chcą wyższej ceny na poziomie między 500 a 600 złotych, a więc jeszcze więcej niż koszt produkcji prądu w elektrowniach węglowych nawet z uwzględnieniem opłaty ETS.
Jeszcze gorsze informacje wynikają z informacji PGE. PGE potrzebuje 180 mld zł na morskie farmy wiatrowe. Zakładając, że Grupa PGE zrealizowałaby cały swój portfel inwestycyjny w offshore o mocy 7 GW, konieczne by było poniesienie nakładów w wysokości 180 mld złotych, a więc koszt 1 MW zainstalowanej mocy to aż 25 milionów złotych.
To wszystko powinno postawić pod znakiem zapytania sens takich inwestycji, zwłaszcza że okres eksploatacji wiatraków to jedynie 25 lat. Lobbyści jednak nie odpuszczają i prą do tych kosztownych i nieefektywnych inwestycji zarówno na morzu jak i na lądzie.
Koszty poniosą Polacy, a Polska uzależni się od łańcuchów dostaw i technologii, których w żadnym stopniu nie kontroluje. Ktoś może zapytać, dlaczego w innych krajach to się opłaca? Otóż nie opłaca się.
Weźmy przykład Wielkiej Brytanii, która chwaliła się kilka dni temu zamknięciem ostatniej elektrowni węglowej w kraju. Tam ceny prądu są jednymi z najwyższych a świecie. Brytyjczycy mają zainstalowane w wiatrakach na morzu ponad 14 GW mocy, a na lądzie blisko 16 GW, które wytwarzają około 1/3 zapotrzebowania na prąd. Problem polega jednak na tym, że jako źródła niestabilne wymagają zabezpieczenia w postaci magazynów, a jeśli ich nie ma to stabilnych źródeł energii jak na przykład elektrownie jądrowe, węglowe czy gazowe.
Ponieważ elektrowni jądrowych nie wystarcza, a węglowe zamknięto, za główne zabezpieczenie systemu robią już tylko elektrownie gazowe. To oznacza, że każde wahanie cen gazu mocno wpływa na ceny energii i w rezultacie podbija je do bardzo wysokich poziomów nawet przy tak dużej mocy zainstalowanej w źródłach pogodozależnych, a raczej właśnie ze względu na to.
To źle skonstruowany rynek energii pchający do inwestowania w tzw. OZE i decyzje polityczne wynikające z ideologii klimatycznej są ostatecznie przyczyną wysokich cen prądu.
Nie będzie w Polsce taniego prądu. Z jednej strony dojeżdżają nas opłatą ETS, a z drugiej prowadzą nas np. w kosztowne wiatraki na Bałtyku, gdzie sam tylko koszt kapitałowy wyniesie ponad 260 zł na 1 MWh.
Konferencja prasowa Konfederacji z udziałem posła Romana Fritza, Marty Czech – zastępcy rzecznika prasowego Konfederacji oraz eksperci-energetycy Mieczysław Koczy i Robert Oleszczuk z Elektrowni Rybnik oraz pan Bogdan Kocz z Elektrowni Łaziska, 27 września 2024 r.
Marta Czech: – Biuro posła Romana Fritza w Rybniku ruszyło na ratunek rybnickiej elektrowni. Jeszcze w ubiegłym roku daty graniczne, jeśli chodzi o Elektrownię Rybnik, które określały użytkowanie podstawowych jednostek wytwórczych, a także maszyn w elektrowni rybnickiej były określone na koniec 2035 roku. Dziś dowiadujemy się, że ma to być koniec 2025 roku! A więc przyspieszenie z zamknięciem Elektrowni Rybnik aż o 10 lat!
Zamknięcie tejże elektrowni to nie tylko 1700 osób bez pracy, wyrzuconych na bruk. Przypomnijmy, to jest 500 osób samej załogi i 1200 pracowników firm, które znajdują się na terenie elektrowni. Zamknięcie i wyłączenie mocy wytwórczej Elektrowni Rybnik to również obniżenie bezpieczeństwa energetycznego w skali kraju. (…)
Według Minister funduszy i polityki regionalnej Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz transformacja energetyczna powinna być „główną nawigacją polskiego rozwoju”. Nie rozwój gospodarczy, nie rozbudowa infrastruktury, nie wzrost pozycji polskich firm na rynkach międzynarodowych, nawet nie wzrost potencjału obronnego Polski… tylko wymiana sprawnych elektrowni na używane wiatraki i panele importowane z Niemiec.
Transformacja energetyczna narzucana przez Unię Europejską, a posłusznie wdrażana przez rząd Donalda Tuska nie ma uzasadnienia ekonomicznego dla polskiej racji stanu. Takie działania można wyjaśnić tylko ideologicznym zacietrzewieniem niektórych polityków lub potężnym wpływem lobbystów na polską i europejską politykę.
Według Minister funduszy i polityki regionalnej Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz transformacja energetyczna powinna być „główną nawigacją polskiego rozwoju”. Nie rozwój gospodarczy, nie rozbudowa infrastruktury, nie wzrost pozycji polskich firm na rynkach międzynarodowych, nawet nie… pic.twitter.com/3bBxNlwyEa
Ewa Zajączkowska: Co prawda nie musicie ponosić gigantycznych kosztów związanych z remontem klimatycznym waszego domu, do czego zmuszają was odklejeni od rzeczywistości politycy, ale nie będziecie też płacić niskich rachunków za energię.
Ten rząd to kpina! Politycy koalicji rządzącej albo są skończonymi idiotami albo siedzą po uszy w kieszeniach lobbystów. Nie ma innego wytłumaczenia tak skrajnego działania na niekorzyść Polaków. Trzymajcie się z dala od naszych domów! Nic wam do tego, jak mieszkamy i na jakie remonty nas stać!
Konferencja prasowa z udziałem posłów Bartłomieja Pejo i Krzysztofa Mulawy, 21 sierpnia 2024 r.
Bartłomiej Pejo: – Dzisiaj informujemy i apelujemy do rządu, żeby nie szedł tą drogą. Kwestia dotyczy podniesienia podatku, a więc kolejny sposób na łatanie dziury budżetowej przez rząd Donalda Tuska i przez ministra finansów.
Tym sposobem ma się okazać nowy podatek. Gigantyczny podatek, który będzie wprowadzony tak od zaplecza, dla wszystkich Polaków. Ten podatek dotyczy zmiany definicji budowli i budynku. Co się pod tym kryje? Otóż tego, że te nowe podatki będą dotyczyły przeróżnych przedmiotów, podmiotów, a więc takich przedmiotów jak agregaty prądotwórcze, serwery komputerowe, klimatyzatory. I można by było wymieniać wręcz w nieskończoność tego typu przedmioty.
Te wszystkie przedmioty najprawdopodobniej będą opodatkowane w bardzo dużej skali. Te podatki będą dotyczyły również fotowoltaiki. W tej chwili podatek za 1 megawat zainstalowanej mocy w fotowoltaice wynosi od 5 do 10 tys. zł. Według tej koncepcji o której słyszymy ten podatek będzie wynosił, uwaga!, 10-krotnie więcej! (…)
Wielu przedsiębiorców wręcz się przebranżowiło zakładając farmy fotowoltaiczne. Wiele gospodarstw domowych posiada tzw, fotowoltaikę. I jakie mogą być teraz tego konsekwencje? Podatek może wynosić aż 10 razy więcej niż obecnie. (…)
Krzysztof Mulawa: – Zmiany przepisów będą dawały urzędom gmin możliwość naliczania dodatkowych, zwiększonych podatków od naziemnych instalacji fotowoltaicznych, uwzględniając w wartości nie tylko elementy konstrukcyjne, ale praktycznie całość instalacji fotowoltaicznych.
Eksperci oceniają, że wzrost wartości podatku to nie będzie wzrost na poziomie troszeczkę wyższym od inflacji, czyli 10%, 15% czy 20%, ale to będzie wzrost podatku na poziomie dziesięciokrotności obecnych stawek!
Czy powinno się dziać tak, że polscy przedsiębiorcy są zaskakiwani w sposób fundamentalny, tzn. ich operacyjny model biznesowy będzie bardzo mocno musiał cierpieć z powodu nagłych decyzji urzędniczych? Tak oczywiście nie powinno być.
Ale z drugiej strony pojawia się pytanie, czy można było się tego spodziewać. Po trochu tak, ponieważ takie są efekty sytuacji, w których tworzy się sztuczny rynek energii, który nie jest przeznaczony dla konsumenta, a którego głównym odbiorcą ma być, zamiast właśnie konsumenta ostatecznego, państwo. Tak nie powinno być.
Trzeba również zauważyć, że te zmiany przepisów będą dotyczyły instalacji fotowoltaicznych, farm fotowoltaicznych, ale nie będą już dotyczyły według aktualnych przepisów, tych projektowanych przepisów, instalacji i farm wiatrowych. Tutaj pojawia się zasadne pytanie retoryczne, czy mamy przypadkiem znowu do czynienia z kolejną wrzutką i ustawą lobbingową, bo przypominam, że takową była ustawa, którą proponowała pani Hennig-Kloska z Ministerstwa Środowiska i Klimatu. To była pierwsza ustawa nowego rządu i pierwsza lobbingowa! Czy teraz mamy kolejną? Wydaje się, że tak.
Sytuacja na rynku energii jest taka, że z jednej strony polski rząd dopłaca do wzrostu, do rozwoju zielonej energii i całego tego przemysłu, a z drugiej strony te same branże, w których my łożymy środki finansowe z naszych podatków, są obarczane nowymi podatkami na poziomie razy 10 aktualnie obowiązujących. My się na to nie zgadzamy i tak, jak powiedział pan poseł Bartłomiej Pejo, nie może być tak, że pan Domański chce łatać dziurę budżetową takimi nagłymi wrzutkami, które godzą w interesy polskiego przedsiębiorcy.
Jako Konfederacja mówimy stanowcze NIE takim praktykom. Pan poseł Bartłomiej Pejo mówił, że nie tak trzeba łatać dziurę budżetową, a ja oczywiście dodam, mamy konsensus w Konfederacji: żaden budżet nie powinien zawierać dziury budżetowej, wtedy nie trzeba będzie tego budżetu łatać.
Produkcja prądu z fotowoltaiki i wiatraków zależy od pogody, dlatego trzeba ponieść dodatkowe koszty i budować magazyny energii, które również często zależą od pogody.
Susza sprawia, że elektrownie szczytowo-pompowe również nie produkują energii na zawołanie. Dlatego mówi się coraz więcej o bateryjnych magazynach energii. Te nie będą zależne od pogody, ale za to będą zależne od importu, głównie z Chin.
Obecny model transformacji energetycznej to ślepa uliczka.
Tak, produkcja prądu z fotowoltaiki i wiatraków zależy od pogody, dlatego trzeba ponieść dodatkowe koszty i budować magazyny energii, które również często zależą od pogody. Susza sprawia, że elektrownie szczytowo-pompowe również nie produkują energii na zawołanie. Dlatego mówi… pic.twitter.com/hR7RKtcsS1
Paliwa droższe o 40–50 groszy na litrze, rachunki za gaz wyższe o jedną czwartą, a za węgiel nawet więcej. Tak może wyglądać sytuacja już od 2027 roku, kiedy w życie wejdzie system ETS2. Trzeba się przygotować, że z naszych kieszeni wyparuje w rok nawet kilka tysięcy złotych!
Szykuje się kompletna katastrofa nie tylko dla portfeli Polaków, ale dla całej gospodarki! Wprowadzenie kolejnej opłaty klimatycznej spotęguje proces uciekania przemysłu z Europy na inne kontynenty, uderzy w szeroko korzystające z paliwa rolnictwo i spowoduje inflację. Skutki szalonych działań brukselskich eurokratów będą fatalne, a jednocześnie… w żaden sposób nie wpłyną na klimat. Bo dla klimatu nie ma znaczenia, czy Polacy popełnią gospodarcze samobójstwo, czy nie.
Konfederacja konsekwentnie sprzeciwia się realizacji w Polsce chorej unijnej polityki klimatycznej. Polaków nie stać na tak wysokie obciążenia finansowe
Apele o budowę elektrowni jądrowej wygłaszają już także samorządowcy z terenów na których może powstać tego rodzaju inwestycja. Zarząd Powiatu Tureckiego wystosował apel do Rządu RP wzywający do przeprowadzenia inwestycji w Elektrownię Jądrową w Pątnowie-Koninie. Wcześniej swoje poparcie dla projektu zadeklarowali już Rada Miasta Konina i prezydent Konina.
“Obok OZE i bloku gazowo-parowego elektrownia jądrowa byłaby źródłem energii stabilizującym krajowy system energetyczny i bezpieczeństwo energetyczne. Wobec wyłączania kolejnych starych bloków węglowych budowa więcej niż jednej elektrowni jądrowej jest wręcz nieodzowna dla zabezpieczenia dostaw energii elektrycznej dla gospodarstw domowych, przedsiębiorstw i jednostek publicznych. Duża elektrownia jądrowa stałaby się miejscem pracy dla wysoko wykwalifikowanej kadry pracowników. Sprzyjałaby konieczności podnoszenia potencjału także naszych jednostek edukacyjnych. Elektrownia mogłaby być centrum dla wielu kolejnych przedsięwzięć” – argumentują przedstawiciele władz lokalnych
Niezależność i stabilność energetyczną zamieniamy na niestabilność i zależność od importu materiałów, surowców i technologii i jeszcze do tego dopłacamy.
Mamy budować magazyny energii, bo pobudowane dużym kosztem wiatraki i fotowoltaika nie produkują energii w sposób ciągły, tylko zależny od pogody. Ponieważ magazyny nie zapewnią odpowiedniego zapasu energii, bo musiałoby powstać ich niezmiernie wiele, chcą, aby magazynować energię w wodorze, ale tu pojawia się inny problem. Wciąż nie ma dobrych technologii na stabilne przechowywanie i przesyłanie wodoru. Poza tym, skąd weźmiemy prąd do zasilania elektrolizerów produkujących wodór, kiedy wiatraki i FV nie będą pracować? Błędne koło nieefektywnych wydatków komplikujących system i podnoszących ceny wytworzenia energii.
Na te pytania nie ma odpowiedzi podobnie jak na pytania o to, skąd wziąć pieniądze na przebudowę sieci, której to przebudowy nie trzeba by było robić w takiej skali, gdyby wybrano niepodległościowy model transformacji energetycznej.
Niezależność i stabilność energetyczną zamieniamy na niestabilność i zależność od importu materiałów, surowców i technologii i jeszcze do tego dopłacamy.
Mamy budować magazyny energii, bo pobudowane dużym kosztem wiatraki i fotowoltaika nie produkują energii w sposób ciągły,… pic.twitter.com/rrJdysHKX9
— Marek Tucholski 🇵🇱 (@tucholski_marek) July 6, 2024
Krzysztof Bosak na serwisie X w komentarzu o wpisie pt. Fotowoltaika umiera
Sztucznie stworzony w Polsce rynek energii, powołany do istnienia masą regulacji tworzących różne nierynkowe czy pozornie rynkowe rozwiązania, to w rzeczywistości były i są ukryte subsydia dla źródeł energii wymaganych przez polityków z Brukseli, a nie przez rynek. Faktycznym klientem wielu inwestorów OZE nie jest biznes tylko państwo. Warto widzieć to z pełną ostrością — a państwo to kapryśny klient, lubiący używać swojej silnej pozycji negocjacyjnej i zmieniać reguły gry.
Gdyby inwestorzy OZE mieli umawiać się z biznesem, bez całego nawisu sztucznych regulacji, to robiliby to co biznes czyli stawiali generatory z silnikami zasilanymi normalnymi paliwami (gaz, ropa, węgiel). Bo to tworzy produkt najbardziej pożądany przez komercyjnego klienta – stabilny prąd o przewidywalnej mocy i cenie. I to nie jest głos przeciw OZE, ale głos za tym by uznać fakty i widzieć rzeczywistość taką jaką jest.
Nie jestem przeciwnikiem OZE. Natomiast uczciwie trzeba mówić, że udział pogodozależnych OZE w miksie energetycznym powyżej pewnego pułapu staje się kosztem dla gospodarki i wszyscy ten koszt jawnie lub w sposób ukryty musimy ponieść.
Praw fizyki i ekonomii nie można oszukać. Można jedynie ich nie znać lub nie rozumieć.
Fajnie napisany wpis poniżej udostępniam! Mój komentarz: Sztucznie stworzony w Polsce rynek energii, powołany do istnienia masą regulacji tworzących różne nierynkowe czy pozornie rynkowe rozwiązania, to w rzeczywistości były i są ukryte subsydia dla źródeł energii wymaganych… https://t.co/QgcYrVseJJ
— Krzysztof Bosak 🇵🇱 (@krzysztofbosak) July 4, 2024
Irytujący są politycy PiS, którzy próbują wmówić, że na początku Zielony Ład był czymś dobrym i nie stanowił zagrożenia. Jak to się ma do decyzji o wstrzymaniu budowy bloku w Ostrołęce zaledwie 2 miesiące po akceptacji przez Morawieckiego Zielonego Ładu na szczycie Rady Europejskiej? Podobno głównym powodem wstrzymania, a później rezygnacji z budowy miały być koszty ETS (na początku 2020 roku trzykrotnie niższe niż obecnie). Jak to się ma do akceptacji przez PiS Fit for 55 dziesięć miesięcy później? W najlepszym razie próbują udawać, że nie wiedzieli, na co się zgodzili. W najgorszym jest tak, że po prostu cynicznie zmieniają narrację w zależności od potrzeb i interesu partii.
Prawda jest taka, że o ile jeszcze w 2017 roku w rządzie PiS tliły się resztki instynktu propaństwowego, to po przejęciu sterów rządu przez Morawieckiego (który jest typowany jako potencjalny kandydat PiS na prezydenta) zupełnie zarzucono nawet rozważania o niepodległościowym modelu transformacji energetycznej na rzecz uzależnienia od zewnętrznych graczy.
Jeszcze w 2017 roku w Ministerstwie Energii (przemianowane za Morawieckiego na Ministerstwo Klimatu!) pojawił się interesujący raport o możliwości stworzenia polskiego reaktora wysokotemperaturowego HTGR. Eksperymentalny reaktor byłby właśnie teraz uruchamiany, gdyby podjęto się realizacji tego projektu, a w 2031 roku zostałby uruchomiony pierwszy polski przemysłowy reaktor HTGR o mocy 165 MW. Co więcej, reaktory HTGR mogłyby być z powodzeniem używane też do ciepłownictwa systemowego.
Projekt pozostał jednak jedynie na papierze, a nowy premier z namaszczenia Jarosława Kaczyńskiego przy milczącej zgodzie reszty partii zrobił zwrot w kierunku zielonego komunizmu. Stało się tak, ponieważ PiS widział dla Polski inny model transformacji energetycznej. Model będący wypadkową wpływów ideologów z Brukseli i lobbingu korporacji chcących przejąć jak najwięcej z tej góry pieniędzy, jakie wydamy do 2050 roku i później. Państwo i spółki państwowe zaczęły przeznaczać miliardy na zakup wiatraków i fotowoltaiki, a jedyna elektrownia jądrowa, którą wstępnie zdecydowano się budować, okazała się wyborem politycznym, a nie ekonomicznym czy technologicznym. Zresztą, nie wiadomo czy w ogóle dojdzie do skutku, a jeśli tak to gigantycznym kosztem i z ogromnym opóźnieniem.
Jeszcze pół roku przed wyborami parlamentarnymi politycy PiS chcieli przeforsować ustawę wiatrakową zmniejszającą odległość wiatraków od zabudowań do 500 metrów. Nie udało się to między innymi ze względu na sprzeciw Konfederacji. Ustawę “złagodzili” do 700 metrów. Dziś naskakują na rząd Tuska, że robi dokładnie to samo co oni i chce zmniejszyć tę odległość. Różnica jest tylko taka, że nie do 500 a do 300 metrów od zabudowań.
Wracając do Zielonego Ładu to sam Jarosław Kaczyński był jego zwolennikiem. W maju 2021 roku, a więc pół roku po akceptacji radykalnego ograniczenia emisji CO2 do 2030 roku powiedział, że “(…) to plan, w którym warto uczestniczyć nawet za pewną cenę.” PiS informuje o tym nawet na swojej stronie internetowej (link w komentarzu).
Po kilku miesiącach intensywnej narracji PiS odcinającej się w określony sposób od Zielonego Ładu widać wyraźnie, że jest to element szerszego planu przywracania wiarygodności tej partii wśród wyborców. Politycy PiS przeliczyli się, myśląc, że wystarczy sypnąć ludziom pieniędzmi z państwowej kasy, aby na zawsze kupić sobie ich poparcie. Gdyby tak było, nie straciliby władzy. Teraz próbują naprawić ten błąd i chcą ponownie oszukać ludzi, przywdziewając maskę polskich patriotów. Naszą rolą jest im za każdym razem tę maskę ściągać i pokazywać rzeczywisty obraz bezideowych karierowiczów okupujących prawą stronę sceny politycznej.
Irytujący są politycy PiS, którzy próbują wmówić, że na początku Zielony Ład był czymś dobrym i nie stanowił zagrożenia. Jak to się ma do decyzji o wstrzymaniu budowy bloku w Ostrołęce zaledwie 2 miesiące po akceptacji przez Morawieckiego Zielonego Ładu na szczycie Rady… pic.twitter.com/M0Ol8DLlm9
— Marek Tucholski 🇵🇱 (@tucholski_marek) June 23, 2024
This website uses cookies so that we can provide you with the best user experience possible. Cookie information is stored in your browser and performs functions such as recognising you when you return to our website and helping our team to understand which sections of the website you find most interesting and useful.
Strictly Necessary Cookies
Strictly Necessary Cookie should be enabled at all times so that we can save your preferences for cookie settings.
If you disable this cookie, we will not be able to save your preferences. This means that every time you visit this website you will need to enable or disable cookies again.
RozwińZwiń komentarze (1)