Konferencja prasowa Konfederacji z udziałem posła Michała Wawer i Jana Krysiaka, 4 listopada 2024 r.
Michał Wawer:
– Doszliśmy niestety w polskiej debacie publicznej do takiego punktu, w którym ta debata publiczna coraz bardziej przypomina debatę państw kolonialnych.
To znaczy w Polsce rząd, ministrowie, premier w mediach poruszają tematy trzeciorzędne, tematy zastępcze, alkotubki, związki partnerskie, prawa zwierząt – a tymczasem tematy rzeczywiście ważne, istotne z punktu widzenia polskiego bezpieczeństwa i polskiej siły są przez tych samych ludzi, polskiego premiera, polskiego ministra spraw zagranicznych poruszane, ale nie w mediach polskich i nie w polskim Sejmie, tylko w mediach zagranicznych! I my media zagraniczne musimy czytać, żeby dowiadywać się, jaka jest polityka państwa polskiego, jaką linię przyjmuje rząd polski w najważniejszych sprawach.
I modelowym przykładem takiej sytuacji jest to, co się dzieje w tej chwili, czyli debata wokół zgody NATO na zestrzeliwanie nad Ukrainą rosyjskich rakiet z terytorium państwa polskiego. W mediach polskich na ten temat jest całkowita cisza. Nie jest to tematem w mediach, nie jest to przedmiotem żadnych wypowiedzi ani medialnych, ani sejmowych premiera, ministra spraw zagranicznych, ministra obrony narodowej. Jedynymi źródłami dla nas są wywiady, których na przykład pan Sikorski udziela w mediach amerykańskich, w mediach zachodnioeuropejskich. Nawet w mediach ukraińskich jest ten temat poruszany, w Polsce nie!
Dowiadujemy się o tym temacie z kongresu amerykańskiego, gdzie amerykańscy kongresmeni składają listy popierające polską linię, polską propozycję do władz państwa amerykańskiego. W Polsce tematu nie ma. W Polsce jest milczenie na ten temat.
No i czego my się dowiadujemy z tej debaty na temat polskich spraw prowadzonej w mediach zagranicznych? Otóż dowiadujemy się, że linią polskiego rządu Donalda Tuska, Radosława Sikorskiego, linią polskiego rządu jest walka o to, żeby Polska mogła aktywnie włączyć się w wojnę na Ukrainie i walka o to, żeby Polska uzyskała zgodę na zestrzeliwanie z polskiego terytorium, z wykorzystaniem polskich instalacji militarnych, zgodę na zestrzeliwanie rosyjskich rakiet. W wersji takiej bardziej dyplomatycznej minister Sikorski proponuje, żebyśmy mogli zestrzeliwać takie rakiety, które najprawdopodobniej naruszą przestrzeń powietrzną NATO i spadną na terytorium państwa polskiego.
To wydaje się jeszcze jakoś, w jakimś sensie logiczne, uzasadnione, choć zapewne w technicznym wykonaniu jest to sprawa bardzo trudna. Ale kiedy pogrzebać głębiej, kiedy zajrzymy np. do listu, który amerykańscy kongresmeni złożyli w swoim rządzie, popierającym polską propozycję, to dowiadujemy się, że już nie tylko o to chodzi. Dowiadujemy się, że chodzi również o zestrzeliwanie rosyjskich rakiet, które mają spaść na ukraińskie cele na terytorium państwa ukraińskiego! I to już jest po prostu branie udziału w wojnie. Jest to zresztą wprost w tym liście nazywane, że to jest wsparcie dla Ukrainy, że jest to wykorzystywanie polskiego wojska, polskich instalacji militarnych jako aktywnej strony wojny na Ukrainie! Czyli, mówiąc po polsku, wciąganie Polski do wojny na Ukrainie.
I pojawia się pytanie, czy Donald Tusk i Radosław Sikorski mają przemyślane, co to oznacza dla Polski i Polaków, jakie tego będą skutki? Bo wariant minimum, absolutny, gdyby zakładać, że Rosjanie będą państwem bardzo powściągliwym w reagowaniu na takie rzeczy, to wariantem minimum jest to, że Rosjanie będą musieli wziąć pod uwagę również likwidację instalacji na terytorium państwa polskiego, służących zwalczaniu rosyjskich rakiet, służących zwalczaniu rosyjskich wojsk na Ukrainie.
Czyli możemy się liczyć z aktami sabotażu, możemy się liczyć z atakami rakietowymi na polskie instalacje antyrakietowe, przeciwlotnicze; z aktami sabotażu i atakami na polskie lotniska.
Gdyby Rosja miała jednak okazać się nie tak powściągliwa, no to dalszym krokiem są po prostu działania odwetowe. Jeżeli my atakujemy wojska rosyjskie na Ukrainie, to Rosja może uznać, że ta sytuacja wymaga odpowiedzi i zaatakowania wojsk polskich na terytorium Polski.
Tę drabinkę eskalacyjną można rozwijać dalej, aż do wariantu maksimum, czyli po prostu wciągnięcia Polski w pełnoskalową wojnę przeciwko Rosji. Wojnę, na którą jako Polska jesteśmy kompletnie niegotowi. Dlatego, że jesteśmy państwem rozbrojonym. Państwem, które oddało znaczącą część swojego uzbrojenia Ukrainie. Państwem, którego zdolności produkcyjne np. w zakresie amunicji, roczne zdolności produkcyjne to jest taka ilość amunicji, która wystarcza Rosjanom czy Ukraińcom na prowadzenie 3 do 5 dni aktywnej wojny.
Więc jesteśmy rozbrojeni, jesteśmy niegotowi do tego, żeby w pełnoskalowej wojnie, w jakimkolwiek znaczeniu tego słowa, wziąć rzeczywiście udział. Co więcej, nie mamy na tej wojnie nic do ugrania, nic do wygrania. Jest oczywiste, że wbrew buńczucznym zapowiedziom marszałka Hołowni o wdeptywaniu Putina w ziemię, Wojsko Polskie nie ma zdolności, żeby poprowadzić ofensywę przeciwko Rosji i zająć Moskwę. Jest również oczywiste, że żaden polski interes narodowy nie zostanie w wyniku takich działań zaspokojony.
Ukraina przez ostatnie dwa lata wydatnie pokazała, że wszelka pomoc, jaka jest jej świadczona, wszelkie wsparcie, wszelkie dozbrajanie, wszelkie dofinansowanie, wszelkie pomaganie ukraińskim uchodźcom nie spotyka się z żadnymi symetrycznymi aktami wdzięczności, z żadnymi symetrycznymi aktami realizowania polskich interesów narodowych. Ukraina ma do tego podejście, że skoro Polska daje, skoro Polska nie żąda nic w zamian, to trzeba tylko wyciągnąć rękę po więcej, bo najwyraźniej Polacy się boją Ukrainy, albo boją się Amerykanów, albo z jakichkolwiek powodów boją się te ukraińskie interesy ignorować.
Więc po prostu trzeba żądać więcej i trzeba grozić, żeby żądać więcej – bo właśnie groźbami trzeba nazwać słowa ukraińskiego ministra spraw zagranicznych, który na “Campusie Polska” mówił otwarcie o Podkarpaciu, Lubelszczyźnie, wschodniej Małopolsce jako o terytoriach rdzennie ukraińskich. Był to jasny sygnał, że rząd ukraiński jest gotowy wysyłać takie zawoalowane groźby, zawoalowane zapowiedzi wysuwania roszczeń terytorialnych pod adresem Polski i jest gotowy takimi groźbami negocjować większe ustępstwa ze strony Polski.
Cały czas słyszymy ze strony prezydenta Zełeńskiego i polityków ukraińskich, że oni domagają się od Polski więcej – więcej samolotów, więcej pieniędzy, więcej uzbrojenia – i nie oczekują od samych siebie niczego w zamian, tak? Nie ma tutaj mowy o realizowaniu polskich interesów historycznych, nie ma mowy o realizowaniu polskich interesów gospodarczych, jak to widzieliśmy w czasie kryzysu zbożowego albo jak widzimy w kwestii interesów polskiej branży transportowej. Tu również ze strony Ukraińców padały tylko roszczenia, żądania i groźby.
Nie ma mowy o włączeniu Polski w proces odbudowy Ukrainy. Żadne konkrety tutaj nie padają. Chociaż wiemy, że zarówno pod adresem Niemców, jak i pod adresem Amerykanów takie deklaracje padały, ustalenia są już robione, jak ma wyglądać odbudowa Ukrainy. Pod adresem Polski nic takiego nie pada, a opowieści, które tutaj przedstawiciele PiSu czy Platformy, wizje, które roztaczają przed polskim biznesem, można śmiało włożyć w kategorię bajek i mitów. W takiej sytuacji Polska nie ma żadnego interesu w tym, żeby Ukrainę w sensie militarnym wspierać jeszcze bardziej, żeby ryzykować wciągnięcie w aktywną wojnę po to, żeby tutaj jakiekolwiek ukraińskie interesy zaspokoić.
Co więcej, nie wydaje się, żeby leżało to w interesie polskiej polityki zagranicznej, żeby było to oczekiwane przez naszych zachodnich sojuszników!
Donald Tusk i Radosław Sikorski kreują się na tych “wojennych jastrzębi” – patrząc takim dotychczasowym, można powiedzieć, stereotypem myślenia o polskiej polityce zagranicznej, no to nie brakuje w Polsce ludzi, którzy powiedzą, że to dobrze, bo Amerykanie tego oczekują, a jak my będziemy robić to, co Amerykanie oczekują, to Amerykanie coś nam dadzą w zamian. Ale tak nie jest! Tajemnicą poliszynela jest to, że Amerykanie nie chcą pogłębiać swojego zaangażowania w wojnę na Ukrainę. Są sceptyczni i z niezadowoleniem patrzą na ten taki buńczuczny, wojenny entuzjazm prezentowany przez polskich polityków – z obu obozów zresztą, bo zarówno politycy PiSu, jak i politycy Platformy reprezentują podobne podejście – i to raczej działa w tej chwili w ten sposób, że Radosław Sikorski czy Donald Tusk, opowiadając o tym zwiększonym zaangażowaniu, o tym większym ryzykowaniu wciągnięcia NATO w wojnę na Ukrainie, działają po prostu w poprzek, w kontrze do tego, jaka jest linia rządu amerykańskiego.
Tym bardziej, jeżeli jutro zwycięży Donald Trump i ten entuzjazm amerykański dla wspierania Ukrainy jeszcze spadnie, jeszcze bardziej ten entuzjazm wojenny w Ameryce stanie się bardziej ograniczony, chłodniejszy. Jaki zatem jest tutaj interes Radosława Sikorskiego, Donalda Tuska w prowadzeniu tej prowojennej retoryki? Możemy tylko spekulować. Zostawiam też państwu domysły na ten temat. My na pewno jako Konfederacja będziemy te pytania zadawać, będziemy ten temat dążyć i będziemy robić wszystko, co w naszej mocy, żeby przeciwdziałać wciąganiu Polski w wojnę na Ukrainie.
RozwińZwiń komentarze (3)