Bartłomiej Pejo, poseł na Sejm
Dwa dni temu z mównicy mówiłem jasno, że ten, kto w imię bezpieczeństwa poświęca wolność, nie będzie miał ani jednego, ani drugiego.
Wiem, to górnolotne zdanie, ale ta ustawa, dziś przegłosowana przez koalicję rządową, to właśnie próba poświęcenia kawałka naszej wolności w imię, jak twierdzą twórcy ustawy, absolutnie szlachetnych wartości: bezpieczeństwa, walki z hejtem, porządku w sieci.
To wszystko naprawdę ważne, ale jest brutalnie wykorzystywane.
Dwa dni temu z mównicy mówiłem jasno, że ten, kto w imię bezpieczeństwa poświęca wolność, nie będzie miał ani jednego, ani drugiego. 🗽⚖️
— Bartłomiej Pejo (@bartlomiejpejo) November 21, 2025
Wiem, to górnolotne zdanie, ale ta ustawa, dziś przegłosowana przez koalicję rządową, to właśnie próba poświęcenia kawałka naszej wolności w… pic.twitter.com/QO5BqdOe6H
Ile razy my, przeciwnicy tych przepisów, słyszeliśmy, że nie zależy nam na bezpieczeństwie naszych dzieci w sieci, że chcemy rosyjskiej dezinformacji w mediach społecznościowych?
Ale to ja sam inicjuję w pracach komisji cyfryzacji kwestie niezwykle ważne jak ochrona dzieciaków w sieci przed hejtem czy hazardem.
Dziś jednak musicie wiedzieć, że zaczyna się proces zaciskania pętli wokół być może ostatniego bastionu naszej wolności, wokół internetu.
Decyzje administracyjne wydawane przez urzędników będą od teraz bezpośrednim narzędziem oddziaływania politycznego na to, co jest publikowane w internecie.
Nie wątpię nawet, że szczególnie na początku urzędnicy będą mocno się pilnować, by nie podejmować kontrowersyjnych decyzji, ale kluczem do zrozumienia intencji autorów tej cenzorskiej ustawy jest metoda salami, czyli powolne przyzwyczajanie nas do mechanizmów, które w przyszłości można wykorzystać na bardzo różne sposoby.
Teraz mamy się przywyczaić, że w przypadku dezinformacji czy mowy nienawiści urzędnik dokona prewencyjnej cenzury.
Wystarczy później zmienić definicję tego, czym ta mowa nienawiści czy dezinformacja w ogóle jest. To proste i sprytne zagranie.
Spójrzcie na zmiany, jakie zachodziły na Zachodzie. Czy tam wolność słowa ma się dziś dobrze?
Kto by pomyślał, że 30 lat po upadku bloku komunistycznego w Wielkiej Brytanii, kiedyś wzorze wolności, człowiek będzie miał problemy przez milczącą modlitwę pod kliniką aborcyjną?
I to dotyczy świata rzeczywistego. Pomyślcie, jak łatwo ukarać kogoś, gdy de facto kontrolujemy każdy jego ruch.
Już teraz informacje o nas samych są powszechnie kolekcjonowane przez nasze urządzenia. Zmapowanie przeciwników politycznych, niewygodnych publicystów czy dziennikarzy jest proste, a ukaranie ich za dezinformację to nie dystopijne science-fiction, tylko nasza przyszłość, jeśli nie powstrzymamy ludzi, którzy wierzą, że wolność słowa trzeba ograniczać dla naszego „dobra”.
Ta ustawa to także kolejne obowiązki dla przedsiębiorców. Nie można przecież opuścić takiej okazji, by jeszcze dokopać biznesowi.
Dla wszystkich nieprzekonanych przypominam, że człowieka, który będzie blokował cyfrowe treści, wskazał premier Tusk, a wybrała większość rządowa.
Zupełnie nie rozumiem, jak kogoś może to nie oburzać.
Dość prób cenzurowania naszych myśli, kneblowania naszych ust. Konfederacja zawsze w obronie wolności słowa.
