Powrót atomowego odstraszania: Rosja i kryzys globalnej równowagi

Krystian Kamiński, b. poseł na Sejm

Na środowym posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Rosji prezydent Władimir Putin zwrócił się do jej członków, szczególnie do ministra obrony Andrieja Biełousowa, o „dołożenie wszelkich starań w celu zebrania dodatkowych informacji w tej sprawie, przeanalizowania ich w ramach Rady Bezpieczeństwa i przedstawienia skoordynowanych propozycji dotyczących ewentualnego rozpoczęcia prac przygotowawczych do prób z bronią jądrową”. Biełousow uznał, że „wskazane jest natychmiastowe rozpoczęcie przygotowań do pełnoskalowych prób jądrowych”. Gotowość sił i środków na Centralnym Poligonie na archipelagu Nowa Ziemia pozwala na ich przeprowadzenie w krótkim czasie. Przypomnę, że Nowa Ziemia pełniła już taką rolę. Właśnie nad nią dokonano w 1961 roku detonacji najpotężniejszego ładunku o mocy co najmniej 50 megaton TNT, czyli blisko 3,5 tysiąca razy potężniejszego od bomby zrzuconej na Hiroszimę i czterokrotnie silniejszego od najsilniejszej bomby przetestowanej przez Amerykanów.

Do tej wymiany zdań doszło w odpowiedzi na pytanie przewodniczącego Dumy Państwowej Wiaczesława Wołodina, który stwierdził, że deputowani są zaniepokojeni niedawnym oświadczeniem prezydenta USA Donalda Trumpa o wznowieniu przez Stany Zjednoczone prób z bronią jądrową, „ponieważ jest jasne, dokąd może to doprowadzić świat”.

W istocie Trump dopuścił możliwość wznowienia prób broni atomowej. Zadeklarował to wracając ze szczytu Wspólnoty Gospodarczej Azji i Pacyfiku (APEC). Uzasadnił wobec dziennikarzy, że decyzja „ma coś wspólnego” z innymi państwami, nie wymieniając jednak konkretnych nazw. „Wydaje się, że wszystkie prowadzą testy nuklearne. Mamy więcej broni jądrowej niż ktokolwiek inny. Nie prowadzimy testów. Jednak skoro inni przeprowadzają testy, myślę, że właściwe jest, abyśmy również to robili”. Była to typowa dla Trumpa, niejasna aluzja, że testy prowadziła w XXI wieku nie tylko Korea Północna, ale także inni rywale USA – Chiny i/lub Rosja.

W żadnej z tych spraw Trump nie miał racji. Rosja nie przeprowadziła żadnego testu jądrowego, ostatni miał miejsce w 1990 r., jeszcze przez ZSRR. W przypadku ChRL ostatni test ładunku atomowego odbył się w 1996 r. Według szacunków Stowarzyszenia Kontroli Zbrojeń (ACA), Międzynarodowej Kampanii na rzecz Zniesienia Broni Jądrowej (ICANW) i Federacji Amerykańskich Naukowców (FAS), Rosja posiada najwięcej broni jądrowej na świecie. Szacuje się, że w 2025 roku Rosja ma 5459 ładunków broni jądrowej, w porównaniu z 5177 głowicami w USA i około 600 w Chinach, które jednak szybko rozbudowują swój arsenał.

Stany Zjednoczone ogłosiły moratorium na takie próby w 1992 r., a w 1996 r. podpisały traktat o całkowitym zakazie prób z bronią jądrową, choć nigdy go nie ratyfikowały – podobnie jak Rosja i Chiny.

To nie jedyny przykład wykorzystywania przez mocarstwa broni atomowej w komunikacji strategicznej. W październiku rosyjskie siły zbrojne przeprowadziły strategiczne ćwiczenia sił jądrowych. Według oficjalnych doniesień, z kosmodromu w Plesiecku wystrzelono międzykontynentalny pocisk balistyczny Jars, z okrętu podwodnego Briańsk na Morzu Barentsa pocisk Siniewa, a samoloty Tu-95MS wystrzeliły pociski manewrujące.

26 października szef Sztabu Generalnego Rosji, generał Walerij Gierasimow, poinformował o udanym teście nowego pocisku Buriewiestnik. Według raportu złożonego wobec prezydenta Putina, to pocisk o napędzie atomowym, który daje mu ogromny zasięg, a zarazem jest pociskiem manewrującym. W czasie testu miał spędzić w powietrzu 15 godzin i przelecieć 14 tysięcy kilometrów. Trudno zweryfikować prawdziwość tych deklaracji, wiadomo jednak, że Rosjanie już wcześniej testowali taki prototyp. W przypadku skuteczności uzyskaliby nowy, trudny do zwalczania środek przenoszenia głowic jądrowych o globalnym zasięgu. Putin poinformował też o podwodnym analogu Buriewiestnika – zdalnym aparacie pływającym Posiejdon.

Nie ulega wątpliwości, że wraz z końcem hegemonii USA broń atomowa znów staje się bieżącym argumentem w komunikacji strategicznej, odstraszaniu i wymuszaniu przez mocarstwa. W Polsce, choć pewne głosy elity wskazują, że uwzględnia się to w rozważaniach strategicznych, w szerokiej debacie publicznej czynnik ten jest traktowany z dezynwolturą.

O tym świadczy pojawiające się od kilku lat, szczególnie w bieżącym roku, proszenie Amerykanów o udział w formacie Nuclear Sharing. Z drugiej strony, nieustannie pojawiają się pochopne komentarze ze strony publicystów czy polityków bagatelizujących znaczenie broni atomowej. Tymczasem wiarygodne źródła potwierdzają, że Kreml, po błyskawicznym wyparciu sił rosyjskich z obwodu charkowskiego we wrześniu 2022 r. oraz gdy około 30 tys. żołnierzy znalazło się w poważnym zagrożeniu nad Dnieprem, poważnie rozważał użycie taktycznej broni jądrowej. Według Boba Woodwarda amerykański wywiad oceniał wówczas takie prawdopodobieństwo na 50 proc. Putin w przemówieniu z 21 września zapowiadał użycie „wszelkich dostępnych środków”, a wkrótce przeprowadził formalną procedurę aneksji czterech obwodów Ukrainy.

Ówczesny prezydent USA Joe Biden potraktował kwestię śmiertelnie poważnie, wysyłając do Moskwy wiadomość bezpośrednio dla Putina, a następnie delegując dyrektora CIA Williama Burnsa, sekretarza obrony Lloyda Austina i szefa Kolegium Połączonych Szefów Sztabów gen. Marka Milleya do rozmów z rosyjskimi odpowiednikami. To właśnie w rozmowie Milleya z Gierasimowem Amerykanie zapewnili, że nie zaistnieje żaden z casusów zapisanych w rosyjskiej doktrynie użycia broni jądrowej – katastrofalne straty ich sił zbrojnych. Ukraińcy nie okrążyli sił rosyjskich w Charkowie – zdołały one wycofać się na lewy brzeg. Część źródeł twierdzi, że to Waszyngton zatrzymał ofensywę.

Według Woodwarda administracja Bidena, choć rozpatrywała zmasowany odwet na Rosji w przypadku detonacji taktycznego ładunku jądrowego na Ukrainie, miał to być odwet konwencjonalny. Biden miał stanowczo stwierdzić, że nie doprowadzi do wojny jądrowej z powodu Ukrainy. Dyrektor amerykańskiego Wywiadu Narodowego Avril Haines przyznała, że kluczową rolę w powstrzymaniu Putina odegrał przewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej Xi Jinping.

Rosja jednak stopniowo wracała do atomowej retoryki. W czerwcu 2023 r. w piśmie „Rossija w głobalnoj politikie” ukazał się artykuł Siergieja Karaganowa „Użycie broni atomowej może uchronić ludzkość od globalnej katastrofy”. Karaganow, doradca Jelcyna i Putina, współzałożyciel Rady Polityki Zagranicznej i Obronnej, związany z Klubem Wałdajskim, dopuścił hipotetyczne „uderzenie wyprzedzające na przykładowy Poznań”. Uważał, że USA nie zaryzykowałyby symetrycznej odpowiedzi, nie chcąc narazić swojego terytorium na jądrowe eksplozje z powodu relatywnie małego ładunku wobec odległego sojusznika.

W listopadzie 2024 r. Putin zatwierdził zmianę doktryny użycia broni atomowej. Nowy dokument stwierdza, że Rosja „postrzega broń nuklearną jako środek odstraszania”, a „krytyczne zagrożenie suwerenności i integralności terytorialnej Białorusi i Rosji” może stanowić podstawę do jej użycia. Wcześniej taką podstawą musiało być zagrożenie istnienia państwa, a doktryna nie obejmowała Białorusi. Nowa doktryna dopuszcza również użycie atomu w przypadku „agresji na sojuszników Federacji Rosyjskiej” czy masowego ataku środkami niejądrowymi, w tym dronami – co obniża próg użycia.

Można sobie wyobrazić, iż pocisk manewrujący, zdolny do utrzymania się w powietrzu kilkadziesiąt godzin, mógłby nawet „czekać” na sygnał do ataku już po odpaleniu. Rosja rozważa też wznowienie testów.

W tym kontekście warto zauważyć, że Chiny również rozbudowują swój arsenał nuklearny w ramach triady strategicznej (ICBM, SSBN i bombowce). Pekin, choć publicznie zachowuje wstrzemięźliwość, coraz wyraźniej wzmacnia swoje odstraszanie atomowe, traktując je jako instrument równoważenia wpływów USA w Azji i na Pacyfiku.

Dla Europy Środkowej, a zwłaszcza Polski, oznacza to konieczność myślenia o odstraszaniu nie tylko w kategoriach konwencjonalnych, ale także psychologicznych – odporności na atomowy szantaż. Obecne przesunięcia w doktrynach nuklearnych Rosji i Chin zmieniają strukturę globalnej równowagi, stawiając NATO i Unię Europejską w nowej sytuacji strategicznej.

Czas skończyć z kpinami czy wzruszaniem ramion. Broń atomowa wraca jako środek bieżącego prowadzenia polityki bezpieczeństwa. Jak dotąd poważne głosy w tej dyskusji dochodzą jedynie z nielicznych, niepublicznych think tanków. Politycy i media głównego nurtu w zasadzie albo głosu nie zabierają, albo kwestię bagatelizują. Jedynym, co słyszymy, są odwołania do programu Nuclear Sharing. To nie jest rozwiązanie, lecz złudzenie bezpieczeństwa.

Po pierwsze, reakcje amerykańskie jasno pokazują, że nie rozważają one takiej opcji. Waszyngton do dziś nie wypowiedział Aktu Stanowiącego z 1997 r., w którym zobowiązał się do nierozmieszczania broni jądrowej na terytorium nowych państw NATO. Po drugie, program ten zakłada pełną kontrolę nad bombami ze strony USA i decyzję komitetu NATO w przypadku „wojny generalnej”. Po trzecie, głębokie przekształcenie amerykańskiej polityki zagranicznej za prezydentury Donalda Trumpa – zmierzające do zmniejszenia zaangażowania w Europie po osiągnięciu modus vivendi z Rosją – może tylko utwierdzić przekonanie, że USA nie są gotowe do eskalacji i atomowej wymiany przy ataku na peryferyjnego sojusznika. Tym bardziej, że Amerykanie dysponują zapewne dziesięciokrotnie mniejszym arsenałem taktycznym niż Rosja (200 wobec 2000 głowic). Po czwarte, w ramach Nuclear Sharing dyslokowana jest technologicznie najstarsza broń atomowa – bomby przenoszone przez samoloty.

Wszystko to powinno skłonić do bardzo poważnych przemyśleń w kwestii naszej polityki bezpieczeństwa i zagranicznej. Jak na razie minister spraw zagranicznych woli zgrywać twardziela, którym w istocie nie jest, ponieważ nie dysponuje realnymi środkami odstraszania, stosownymi do pojawiających się wyzwań – należącymi do jego własnego rządu, nie wuja Sama.

Nie ma dziś ważniejszego zadania dla polskiej polityki bezpieczeństwa niż realistyczne zdefiniowanie roli odstraszania w warunkach erozji porządku nuklearnego.