Krystian Kamiński, b. poseł na Sejm
Wydarzenia ostatnich kilku dni wyraźnie określiły konstelację, w jakiej zmienia się układ międzynarodowy, szczególnie na naszym kontynencie. Trudno w tym momencie jednoznacznie odpowiedzieć, w jakiej perspektywie i na jakich zasadach wstrzymana zostanie wojna na Ukrainie (być może zamieniona w konflikt niższej intensywności, jak to się stało w Strefie Gazy). Warto jednak spróbować odczytać z tego planu cele polityki amerykańskiej.
To istotne, ponieważ przez 35 lat kolejne rządy utrzymywały Polskę w roli protektoratu USA. Ani obecny rząd, ani prezydent nie przedstawiają – ani werbalnie, ani poprzez konkretne działania polityczne – perspektywy zmiany tego stanu rzeczy. Lider jednego z dwóch największych obozów politycznych wzywa wręcz do globalnego Pax Americana. Siły zbrojne RP nadal budowane są w formie niemal całkowicie zależnej od wsparcia i zgody Waszyngtonu. Dlatego założenia, cele i środki przyjmowane przez władze USA mają dla Polski kluczowe znaczenie.
Pierwotne propozycje Trumpa i Witkoffa w sprawie Ukrainy miały charakter roboczy, prowizoryczny i przeznaczony do dalszych negocjacji. Jeśli jednak tak bliscy współpracownicy prezydenta USA (Steve Witkoff) i wiceprezydenta (Dan Driscoll) są wysyłani jako posłowie do Kijowa, to trudno udawać, że pierwotne 28 punktów, sformułowane najpewniej na podstawie rosyjskiej propozycji suflowanej przez Kiriłła Dmitrijewa, nie odzwierciedla w dużym stopniu wyobrażeń amerykańskiego ośrodka prezydenckiego.
Musi sprzedać Ukrainę
Przecieki z rozmów Witkoffa z doradcą prezydenta Rosji Jurijem Uszakowem, a następnie rozmowy tego drugiego z Dmitrijewem, mogły być działaniem Rosjan mającym na celu osłabienie pozycji negocjacyjnej i pogłębienie podziałów w amerykańskiej elicie. Mogły być jednak równie dobrze efektem tych podziałów. Być może zadziałało amerykańskie „deep state”, niegodzące się na nowy kurs polityki zagranicznej, chcące skompromitować jego autorów. Oficjalnie Trump nie wydawał się zbytnio przejęty. Nazwał dialog Witkoffa „standardowym” i stwierdził wobec dziennikarzy: „Musi to sprzedać Ukrainie. Musi sprzedać Ukrainę Rosji. To właśnie robi negocjator”.
Cokolwiek się z tymi rozmowami stanie, ujawniają one wyraźne dążenie Donalda Trumpa do utrzymania kanałów współpracy z Rosją, niegasnącą mimo trudnych relacji i nieustępliwości Moskwy. W przypadku wielu innych partnerów podobne zachowania skutkowałyby ostrymi retorsjami, w przypadku Rosjan Trump ograniczył się do sankcji na Rosnieft i Łukoil, unikając przy tym personalnych ataków na Władimira Putina.
Po dziesięciu miesiącach takiej polityki można już wysnuć wniosek, że ułożenie jakiejś formy współpracy z Rosją może być jednym z priorytetowych celów administracji Trumpa. Wydaje się, że bardzo poważnie traktuje on wyzwanie ze strony Chińskiej Republiki Ludowej. Wrześniowe kontrsankcje Pekinu w postaci reglamentacji metali ziem rzadkich i embarga na ich wykorzystanie w przemyśle zbrojeniowym zmusiły Trumpa do wycofania się o krok, wzmacniając obawy USA przed Chinami.
Zarówno 28 punktów, jak i całe dziesięć miesięcy drugiej kadencji Trumpa podkreślają, jak wysoki priorytet przyznaje on zakończeniu wojny na Ukrainie – nawet kosztem interesów Kijowa i wbrew stanowisku europejskich sojuszników.
Oddalać Rosję od Chin
Trump najwyraźniej realizuje koncepcję „odwróconego Kissingera”. Nie chodzi o uczynienie Rosji sojusznikiem USA, lecz o niedopuszczenie do jej głębokiej zależności od Chin oraz o budowanie więzi współpracy, które elita putinowska uzna za korzystne w krótkiej perspektywie. Prezydent USA nie rezygnuje przy tym z zapewnienia sobie przewagi w tej relacji – poprzez kontrolę nad rosyjskimi zamrożonymi aktywami czy instytucjami inwestycyjnymi.
W „planie Trumpa-Witkoffa”, jak i we wcześniejszych ruchach dyplomatycznych Waszyngtonu, widać przekonanie, zgodne z merkantylną mentalnością prezydenta i jego współpracowników, że takie więzi może tworzyć współpraca handlowo-finansowa. Można przypuszczać, że Amerykanie będą patronować powrotowi rosyjskich surowców na europejskie rynki, pod warunkiem zachowania kontroli nad tym procesem i odcięcia odpowiednio wysokiej marży.
Niemcy doskonale to rozumieją, dlatego nigdy nie dali się zmusić do potępienia Nord Streamu, który był zgodny z ich interesem narodowym. Dziś to Niemcy ścigają sprawców jego wysadzenia.
Jeszcze bardziej brzemienne w skutki jest sformułowanie z punktu czwartego planu, w którym USA są postawione niejako poza NATO. Proponowana w punkcie 27 Rada Pokoju, której przewodnictwo chciałby objąć Trump (analogicznie jak w przypadku Strefy Gazy), potwierdza tylko jego zamiar działania poza tradycyjnymi strukturami bloku transatlantyckiego.
Jak dziś wyglądają polscy politycy, analitycy i publicyści, którzy jeszcze rok temu mieli usta pełne frazesów o solidarnym „Zachodzie” i Sojuszu Północnoatlantyckim?
Plan ujawnia, że Ukraina jest traktowana przedmiotowo. Pisałem kiedyś, że stała się już tylko marchią utrzymywaną przez USA wsparciem materialnym, technologicznym i wojskowym. Okazuje się, że nie jest to dla Amerykanów marchia szczególnie istotna – w przeciwieństwie do Izraela. Dlatego w imię szybkiego zakończenia wojny Trump zaczyna negocjacje od daleko idących koncesji w kwestiach terytorialnych i politycznych Ukrainy. Punkt 20 określa ramy ukraińskiej polityki tożsamościowej, narodowościowej, językowej i religijnej, ustanawiając faktyczny mechanizm interwencji Moskwy w wewnętrzne sprawy Kijowa.
Co istotne, w planie Trumpa-Witkoffa pojawia się także Polska. Prezydent USA godzi się na ustalanie zasobów militarnych państw trzecich w naszym kraju z Rosją. Nie chodzi przy tym o zasoby amerykańskie, lecz europejskie. To wyraźnie zdradza wolę administracji do zmniejszania zaangażowania USA w Europie i stopniowego wycofywania zasobów z naszego kontynentu. Także dlatego Trump szuka modus vivendi z Rosją.
Wydaje się, że Rosja jest Amerykanom potrzebna również w kwestii broni strategicznej. Odniesienie do tego pojawia się w punkcie 16, gdzie podkreślono znaczenie traktatu START I i zasady nieproliferacji. Chiny zapowiedziały osiągnięcie parytetu jądrowego z dwoma supermocarstwami do końca bieżącej dekady. Przy ich potencjale jest to realne. Administracja Trumpa sygnalizowała już wcześniej chęć wciągnięcia Chin do trójstronnego formatu kontroli zbrojeń atomowych, niekoniecznie na równoprawnych zasadach. Bez wsparcia Rosji nie ma na to nawet iluzorycznych szans.
Niemiecki plenipotent
Ambasador USA przy NATO, Matthew Whitaker, powiedział niedawno: „Z niecierpliwością oczekuję dnia, w którym Niemcy przyjdą do Stanów Zjednoczonych i powiedzą, że są gotowi objąć stanowisko naczelnego dowódcy sił sojuszniczych w Europie”. Od zarania NATO funkcję tę sprawowali Amerykanie. Wyraźnie widać, że w dłuższej perspektywie USA nie chcą utrzymywać tej prawidłowości.
Administracja Trumpa, podobnie jak Bidena, choć w innej logice, dopuszcza utrzymanie Niemiec w roli głównego partnera w Europie – tyle że wymaga od nich więcej niż poprzednicy. Gdzie są dziś ci wszyscy politycy i analitycy, którzy jeszcze w 2023 roku głosili, że Polska zastępuje Niemcy w polityce bezpieczeństwa Waszyngtonu? Czy nadal uważają, że wasalną polityką wobec USA wzmacniają pozycję Polski w Europie?
W czasie, gdy w Genewie o planie Trumpa dyskutowali przedstawiciele Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii z reprezentantami Ukrainy, premier Donald Tusk odwiedzał afrykańską Angolę. Prezydent Karol Nawrocki, rzekomo będący asem w relacjach z Waszyngtonem, działał głównie w mediach społecznościowych.
Europa nie ma podstawowego atrybutu, który zapewniłby jej silną pozycję przy stole rozmów – projekcji siły na Ukrainie. Coraz rzadsze są głosy o możliwości rozmieszczenia europejskich kontyngentów w tym kraju. Brak jej też atrakcyjnych ofert gospodarczych dla Rosji. Tymczasem Trump zarządza strachem państw europejskich przed Moskwą, dyscyplinując ich politykę zagraniczną i wewnętrzną, osiągając wymierne korzyści – tak jak w przypadku handlowej kapitulacji Ursuli von der Leyen.
Przywódca państwa, które nie jest mocarstwem, jak Viktor Orbán, potrafi przewidywać i wypracowywać pozycję przynajmniej na dwóch wierzchołkach trójkąta USA–Rosja–Europa. Polskie elity wiszą obecnie na jednym wierzchołku, zdecydowanie najsłabszym. Mogą jeszcze wyrwać się z amoku i tromtadracji ostatnich lat, lecz czas na taką korektę gwałtownie się kończy. W dyplomacji nie triumfuje ten, kto najgłośniej deklaruje lojalność, lecz ten, kto potrafi uprzedzić nadchodzące zmiany, zanim zostanie przez nie zmieciony.
ODWRÓCONY KISSINGER: TRUMP CHCE ODDALIĆ ROSJĘ OD CHIN
— Krystian Kamiński 🇵🇱 (@K_Kaminski_) December 1, 2025
Wydarzenia ostatnich kilku dni wyraźnie określiły konstelację, w jakiej zmienia się układ międzynarodowy, szczególnie na naszym kontynencie. Trudno w tym momencie jednoznacznie odpowiedzieć, w jakiej perspektywie i na jakich… pic.twitter.com/7VPtMvWRw8
