Paweł Usiądek
Unia Europejska znana jest z wprowadzania wyimaginowanych podatków węglowych. Takim podatkiem jest ETS, który odpowiada za około połowę ceny prądu w Polsce. Kolejna jego odsłona – ETS2 – będzie dotykać ogrzewania domów oraz transportu. Stracimy tysiące złotych!
System ETS polega na handlu uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla. Tak więc sprzedawcy gazu czy paliwa będą musieli zakupić odpowiednie wyimaginowane certyfikaty na rynku za każdym razem, kiedy będą chcieli sprzedać nam paliwa kopalne. Cenę tę oczywiście przerzucą na konsumentów. Jak wynika z raportu KOBIZE, ceny uprawnień do emisji COS2 znacząco wzrosną od chwili wprowadzenia drugiej odsłony systemu ETS. W 2023 roku mogą one wynieść nawet 149 euro za tonę CO2. Przyjmuje się, że 1 tona węgla kamiennego może wygenerować 2,4 tony CO2 podczas spalania. Oznacza to, że to tony węgla doliczyć trzeba będzie około 1500 zł podatku węglowego! Horror!
Popyt na uprawnienia będzie wysoki, bo nie ma alternatyw – nie przesiądziemy się przecież masowo na rowery zimą, ani nie zainstalujemy masowo pomp ciepła za 50 tys. zł z dnia na dzień. Podaż uprawnień będzie ograniczona. Ostatecznie najwięcej na realizację celów klimatycznych UE wydadzą najbiedniejsi.
To nie jest transformacja. To fiskalizm ubrany w zielone szaty. Polacy zapłacą, jak zwykle najwięcej za zwykłe życie, za zapewnienie ciepła w domu, za ugotowanie posiłku i za podróż do pracy. Kto nie zapłaci nowych podatków? Właściciele elektryków i pomp ciepła. Jak widać, zielona ideologia ma też wymiar klasowy.