Jako branża transportowa stoimy gorzej niż państwo, które jest w stanie wojny

Od 6 listopada trwa Strajk Przewoźników, którzy walczą o uratowanie swoich przedsiębiorstw i miejsc pracy tysięcy pracowników.

Różnego rodzaju regulacje Unii Europejskiej, Polski, Rosji, Białorusi i Ukrainy doprowadziły do tego, że ukraińskie firmy transportowe z jednej strony funkcjonują na unijnym rynku na warunkach preferencyjnych, a z drugiej wykluczono polskie firmy z rynku wschodniego. Między innymi dlatego, udział polskich firm w transportach z i na Ukrainę, spadł z kilkudziesięciu do kilku procent. Ta sytuacja powoduje, że z jednej strony błyskawicznie rośnie liczba firm i taboru na Ukrainie, a z drugiej polskie firmy transportowe, głównie ze wschodniej części Polski, stają właśnie na skraju bankructwa!

O tej trudnej sytuacji pisze na Twitterze lider Strajku Przewoźników Rafał Mekler. Cały tekst poniżej.

O co chodzi w tych zezwoleniach. W ciągu ostatnich kilku dni słyszę jeden argument: Bo jest wojna. Nie mam już siły tłumaczyć, że my wojny nie mamy i nasi koledzy aut rdzewiejących pod płotami nawet nie próbują sprzedać, bo kupca i tak nie ma, a jak jest to za bezcen.
Nie mam już siły tłumaczyć setnej osobie, że jest recesja. Mało ładunków, przez to spedycje i producenci robią licytację w dół – kto pojedzie taniej.
Nie chce mi się nawet tłumaczyć, że cała wschodnia Polska jeździła na wschód. Część na Ukrainę, część na Rosję/Białoruś/Kazachstan/Mongolię. Na dany moment z tych kierunków jesteśmy wykluczeni.

Białoruś (szczątkowo została). Rosja odpadła całkowicie. Kazachstan zostaje przez Turcję (ogromne koszty po drodze). Przy czym te kierunki praktycznie odpadły, bo w konflikcie na wschodzie stanęliśmy jako państwo po stronie napadanego.

Znowu ten na kogo postawiliśmy zamiast rozumieć nasze położenie, zamiast wykorzystać moment do odpłacenia za nasze poświęcenie i zrozumienie strat jakie ponieśliśmy, udaje, że nic się nie dzieje, że jest dobrze jak jest, bo “jest wojna”.

Tylko, moi drodzy, w czasie wojny nie bije się rekordów sprzedaży nowych aut. Nie wzrasta liczba przewozów z 360 tys. do pewnie 1 200 000 do końca roku. W czasie standardowej wojny firmy nie rozwijają się w tempie z 30 aut w styczniu do 50 w listopadzie. W czasie wojny nie jadą nowe luksusowe auta.

Ukraina natomiast doświadcza z jednej strony walk na froncie gdzie miasoróbka mieli ludzi. Z drugiej natomiast jest beneficjentem swoistego Planu Marshala, charakteryzującego się wzmożoną wymianą handlową, inwestycjami w ten kraj. I nie byłoby w tym nic złego gdyby nie to, że gospodarczo stoimy obecnie jako branża transportowa gorzej niż państwo, które jest w stanie wojny. Nie wiem czy to świadczy lepiej o Ukrainie, czy gorzej o Polsce.

Jednak rozmawiam dużo z ludźmi i jeszcze nigdy początek kolejnego roku nie napawa moich kolegów takim strachem o płynność finansową, o pracę przewozową. Widzę tutaj ogromny dysonans i biernie patrzeć nie zamierzam na sytuację gdzie owoce wielu lat pracy, często pracy całych rodzin, mogą być zaprzepaszczone.

Chcemy zezwoleń, chcemy móc pracować. I moralnym obowiązkiem państwa – przez wstawiennictwo za którym jesteśmy obecnie jako przewoźnicy ze wschodniej Polski bez pracy – przywrócić zezwolenia, podzielić się pracą. Niech to będzie wkład w tą mityczną odbudowę Ukrainy. Już możemy sobie ten Donbas, jaki nam przeznaczyli do odbudowy nasi sąsiedzi, darować.