Krystian Kamiński.
19 września Komisja Europejska ogłosiła, że 100 mln euro z zysków z zamrożonych rosyjskich aktywów zostanie przeznaczone na odbudowę, niszczonego przez Rosjan ukraińskiego systemu energetycznego. Już pod koniec sierpnia szef unijnej dyplomacji Josep Borrell powiedział, że UE przekazała już pierwsze 1,4 mld euro dochodów z zamrożonych aktywów Rosji na opłacenie dostaw wojskowych na Ukrainę. W ramach sankcji za rozpoczęcie inwazji na Ukrainę Unia Europejska, USA i kraje G7 zamroziły prawie połowę rosyjskich rezerw walutowych, o wartości około 300 miliardów euro, około połowy rezerw Rosji.
Ruch ten spotkał się z wielkim entuzjazmem polskich elit politycznych, a obecnie pozostają one głównym promotorem jak najdalej idącego wykorzystania zamrożonych aktywów wprost na rzecz Ukrainy. W czasie warszawskiego spotkania z sekretarzem stanu USA Antonym Blinkenem, które miało miejsce 12 września, szef naszej dyplomacji Radosław Sikorski powiedział, że zdaniem Polski należy podjąć “bardziej zdecydowane działania” na rzecz konfiskaty zamrożonych rosyjskich aktywów. Nie wiem, czy minister Sikorski zdaje sobie sprawę z pełnych konsekwencji tego do czego wzywa i że konsekwencje te mogą wysadzić w powietrze obecną pozycję USA i jej bloku.
Kapitalizm jako system gospodarczy, który porządkuje też ład społeczno-polityczny, zaczął kształtować się jeszcze w XIII-XIV w. w Lombardii, Brabancji i Flandrii. Jednak dominacja mocarstw europejskich nad światem stała się faktem dopiero wraz z odkryciami geograficznymi, które ogniem i mieczem stymulowały akumulację kapitału na niespotykaną wcześniej skalę. To właśnie ta akumulacja pozwoliła na nadanie pędu rewolucji przemysłowej, która z kolei dała nowe przewagi militarno-polityczne pozwalające elitom mocarstw europejskich a potem USA nasilić kolonizację i kształtować jeszcze korzystniejsze dla siebie warunki gospodarczej wymiany.
XX wiek na skutek dwóch wojen światowych, które można w pewnym sensie nazwać europejskimi wojnami domowymi, doprowadził do bezprecedensowej dominacji USA, w tym, co Immanuel Wallerstein nazwał gospodarką-światem, czyli ukształtowanym przez zachodni kapitalizm i zachodnią dominację polityczną systemem, który objął cały glob. Jeszcze wiele lat po wojnie, w 1960 r. gospodarka USA stanowiła 40 proc. światowej gospodarki. Dominacje nie uniwersalna została osiągnięta, bowiem po 1945 r. wyzwanie rzucał mu ciągle Związek Radziecki budujący swój alternatywny system i alternatywną ekumenę. Paradoksalnie, bez względu na modernistyczne czy wręcz futurystyczne ambicje ideologii marksistowskiej, ZSRR i cały jego blok były przemysłowym wcieleniem znanej od starożytności formy organizacji ludzkości, które wspomniany Wallerstein wyróżnił jako imperium-świat, to jest system regulujący procesy ekonomiczne, w tym akumulacji kapitału i jego alokacji głównie poprzez decyzje politycznego centrum i bezpośredni nakaz administracyjny. W tym sensie ZSRR i jego blok, szczególnie w czasach stalinizmu, odtwarzał raczej coś, co Marks określał „azjatyckimi systemami produkcji” zamiast realizować jego marzenia o „uspołecznieniu środków produkcji”.
Imperium-świat w wydaniu radzieckim przegrało jednak wielkie starcie z gospodarką-światem. W latach 1989-1991 jako hegemon światowy wyłoniło się więc centrum tej ostatniej – Stany Zjednoczone. Gospodarka-świat jest bowiem również systemem dominacji, akumulacji i eksploatacji, tyle, że formy sterowania są w nim znacznie bardziej pośrednie, a elitę tworzą w tym systemie na równie elity polityczne i kapitalistyczne w warunkach rozproszenia władzy. Zbiorowym cezarem kapitału, jakby to ujął Oswald Spengler. W systemie nawet formalne zniesienia panowania politycznego, które znamy jako dekolonizację nie znosiło przecież form politycznego wpływu i eksploatacji. Gdy spojrzy się na przypadek Chin można zresztą zauważyć, że w zasadzie nigdy nie stały się one w większości terytorium kolonialnym w sensie ścisłym, choć przecież dla wszystkich jest jasne, a najbardziej dla samych Chińczyków, że „stulecie narodowego poniżenia” były formą panowania i eksploatacji.
Triumf ideologii neoliberalnej, który następuje w dekadzie poprzedzającej zwycięstwo USA w „zimnej wojnie”, wytworzony na jej podstawie kanon polityczny w postaci tak zwanego „konsensusu waszyngtońskiego” doprowadziły na Zachodzie do bezprecedensowej emancypacji elity kapitalistycznych wobec elit politycznych. Eksport produkcji przemysłowej do Chin a potem państw Azji Południowo-Wschodniej nie oznaczał jednak szybkiej utraty przewagi ze względu na finansjalizację gospodarki. USA, zachodnie rynki finansowe, nadal pozostawały centrum alokacji wolnych kapitałów.
Szczególnym filarem systemu przewagi amerykańskich elit pozostawała i pozostaje pozycja dolara. To on stał się globalnym środkiem rozliczeniowym i rezerwowym. Jego posiadanie stało się warunkiem sine qua non funkcjonowania gospodarki narodowej w ramach gospodarki-świata. Przestrzeń dla całkowitej, nomen omen, „wolnej amerykanki” w tym względzie otworzyła decyzja prezydenta Richarda Nixona o rezygnacji z parytetu złota. Stało się to po tym, gdy u schyłku lat 60 XX w. przez Europę przetoczyły się dyskusje o wymianie na złoto 80 mld zbędnych państwom EWG dolarów. Waszyngton przez polityczną presję „wytłumaczył” Europejczykom, że to zły pomysł. Od tego momentu decyzji Nixona elity USA uzyskały możliwość pokrywania deficytu płatniczego w relacjach z zagranicą i własnego deficytu budżetowego swobodnym użyciem umownej prasy drukarskiej, prawo do nieuregulowanego już zwiększania masy pieniężnej. Dolar już dawno przestał być walutą jakiejkolwiek gospodarki narodowej, która po rezygnacji z parytetu złota powiązana byłaby z chociaż relatywnym pokryciem w produkowanych przez te gospodarkę. Dolar stał się walutą gospodarki-świata, której potrzebują i pożądają wszyscy, a której status gwarantowany jest siłą tego, kto za tą walutą stoi – całej potęgi Pentagonu.
To Waszyngton jest królem świata „bijącym” jego „monetę” niczym średniowieczny król ze swoim menniczym regalem. Naga siła obudowana została dyplomacją, kontrolą kluczowych międzynarodowych instytucji finansowych, ale też soft power, włączając popkulturę. Wszystko to wytwarzało nie tylko relację przewagi ale też wiarygodności amerykańskich i szerzej zachodnich rynków i instytucji finansowych, ich instrumentów. Tak przez dekady ludzie, firmy, państwa całego świata, nawet polityczni wrogowie USA, nauczyły się wierzyć, że są to najlepsze rynki, instytucje i instrumenty dla ich wolnego kapitału.
Oczywiście naga siła zawsze majaczyła w tle. Wielu komentatorów przenikliwie wskazuje, że jedną z przesłanek amerykańskiej inwazji na Irak i zniszczenia tego państwa w 2003 r. były plan Saddam Husajna przejścia w rozliczeniach handlu iracką ropą na euro, a było to w czasach, gdy wielu czołowych ekonomistów i finansistów widziało w europejskiej walucie realne zagrożenie dla statusu dolara (euro nie stało się nim, bo nie stała za nim taka siła polityczna jak za dolarem). Inni, a czasem ci sami komentatorzy wskazywali, że za poparciem rebelii przeciw Muammarowi Kadafiemu i zniszczeniem państwa libijskiego w 2011 r. stała obawa, iż spełni on swoje ambicje tworzenia waluty dla Unii Afrykańskiej – dinara mającego pokrycie w sporych zasobach libijskiego złota.
Centralna pozycja USA w systemie gospodarki-świata została podważona przez samowolę ich elit biznesowych, które bezwarunkowo eksportowały przemysł do Chin oraz głupotę neoliberalnych ideologów, uzasadniających, czy wręcz gloryfikujących ten proces. Chiny okazały się zaś na tyle zwarte politycznie i impregnowane na ideologiczno-kulturowe wpływy, soft power USA, że były w stanie przyjmować inwestycje na swoich warunkach, akumulując przy okazji globalizacji know-how, technologię i kapitał ludzki (masy chińskich studentów powracających lojalnie z najlepszych amerykańskich uniwersytetów). Dziś mają i rozwijają swoje innowacje oraz kształcą sami kapitał ludzki. Niemniej dolar pozostaje nadal fundamentem finansowego królowania Amerykanów.
I w ten sposób wracamy do samego wstępu tego krótkiego wywodu. To niebywałe jak w Polsce nikt nie dostrzega potencjalnej obosieczności zamrożenia rosyjskich aktywów. Samo to podważyło już wiarę tych państw niezachodnich, którym globalizacja pozwoliła finansowo utyć, co dotyczy nie tylko Chin, ale i korzystających z surowcowej bonanzy pierwszej dekady XXI wieku petromonarchii Półwyspu Arabskiego. Już to podważyło ich wiarę, że ich pieniądze mogą na Zachodzie przynosić im nietykalne zyski. Tymczasem doszło już do przejęcia zysków z rosyjskich aktywów… i wsparcia nimi wojennego wroga Rosji. Można domyślać się jakie to wzbudza reakcje w państwach niezachodnich, których interesy krzyżują się czasami z Zachodem, a które jeszcze częściej są przezeń stawiane pod pręgierzem z powodów niepasowania do zachodnich kryteriów ideologicznych. Nie trzeba się zresztą domyślać, bo agencja Bloomberga informowała już, że wierzyciel tej rangi, co Arabia Saudyjska jeszcze na początku bieżącego roku miała ostrzec państwa zachodnie, że pozbędzie się ich papierów dłużnych jeśli państwa owe zdecydują się na przejęcie zamrożonych aktywów Rosji.
Tymczasem polscy politycy, zwłaszcza szef naszej dyplomacji, od dwóch lat nawołują do takiego ruchu, powtarzają to jak mantrę. Z powodów, o których napisałem, USA na tym etapie, przy tej równowadze sił, nie sięgną po coś, co ma rangę finansowej bomby atomowej. Tymczasem Radosław Sikorski namolnie wzywając do tego wręcz w obecności przedstawicieli amerykańskich władz tylko naraża ich na obnażenie wobec Rosji, na potwierdzanie przez nich, że tak naprawdę nie chcą konfiskować rosyjskich rezerw. Tym samym Sikorski od miesięcy zrywa z kierowników amerykańskiej polityki tę delikatną zasłonę ambiwalencji, która pozwalałaby tym krokiem straszyć, szantażować Rosjan. Jak ocenić kompetencje dyplomatyczne ministra Sikorskiego w tym kontekście?