Granica zamknięta na pokaz. Co naprawdę przyniosła blokada z Białorusią?

Krystian Kamiński, b. poseł na Sejm

25 września Polska otworzyła granicę z Białorusią. Ogłaszając tę decyzję Donald Tusk uzasadnił ją faktem zakończenia białorusko-rosyjskich ćwiczeń wojskowych „Zapad-2025”. Związek ten wydaje się wątpliwy – ćwiczenia „Zapad” zakończyły się na Białorusi jeszcze 16 września. Zresztą sam rząd przyznał, że nie o ćwiczenia wojskowe tu chodzi. Wszak 17 września ogłaszał, że granica będzie nadal zamknięta, przy czym z przekazu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych wynikało, że zamknięcie jest bezterminowe i nie należy się spodziewać rychłego otwarcia, aż do momentu „kiedy granica będzie w pełni bezpieczna, gdy potwierdzą to informacje przekazane przez służby” – jak to wyraziła rzeczniczka MSWiA.

Poza tym trzeba zwrócić uwagę, że bez względu na dużą rozpiętość informacji oficjalnych zaangażowanych stron, ale też szacunków nieoficjalnych, w niedawnych ćwiczeniach na Białorusi wzięło udział dużo mniej żołnierzy niż w poprzedniej edycji „Zapadu”. Nie objęły też terenów przy granicy Polski, jak to się czasem zdarzało wcześniej, lecz odbywały się w centralnej i wschodniej części kraju.

Manewry miały zróżnicowany charakter, obejmowały komponent morski, ale nacisk położono na dowodzenie operacjami dronowymi, a także symulację ataku bronią atomową. To ostatnie stanowi implementację nowej strategii jądrowej, zatwierdzonej przez Władimira Putina w listopadzie zeszłego roku, zakładającej objęcie Białorusi rosyjskim parasolem atomowym, to jest zakładającej użycie tego rodzaju broni masowego rażenia w przypadku „krytycznego” zagrożenia dla suwerenności bądź integralności terytorialnej Republiki Białoruś, nawet wynikającego tylko z użycia przez wroga sił konwencjonalnych.

Ewentualne zagrożenie, jakie sygnalizowały ćwiczenia „Zapad” nie miało więc przede wszystkim charakteru tradycyjnego, fizycznego, bezpośredniego zagrożenia dla linii granicznej. W czasie trwania tych manewrów nie odnotowano też zwiększonej presji nielegalnej migracji na nasze terytorium.

Jaki więc był cel zamknięcia granicy? Myślę, że trojaki. W pierwszym rzędzie władze Polski zamierzały „ukarać” Rosję za naruszenie naszej przestrzeni powietrznej przez kilkanaście dronów, jakie nastąpiło 10 września, a także Białorusi, z której terytorium te drony, według oficjalnych informacji wleciały. Po drugie: zamanifestowania twardości, determinacji kierownictwa państwowego w konfrontacji z sąsiadami. Po trzecie: zastosowania lewara chińskiego na jednych i drugich, jako że blokada polsko-białoruskiej granicy szkodzi przepływowi chińskich towarów do Europy.

Czy więc ukaraliśmy Rosję i Białoruś? Myślę, że proporcjonalnie znaczenie miało to tylko dla tej drugiej, dla której korzyści z tranzytowej roli obejmujące, poza przepływem towarów, pozyskiwanie chińskich inwestycji i transfer technologii na Białoruś, odgrywa ważną rolę dla jej gospodarki i finansów publicznych. W ten sposób jednak karaliśmy również sami siebie. Oczywiście w skali państwa proporcjonalnie znacznie mniej. Nie sposób tego powiedzieć o polskich firmach transportowych, których pojazdy i kierowcy zostali uwięzieni na terytorium Białorusi. Wraz z towarem.

Jaskrawo ujawniło to bądź amatorszczyznę kierownictwa naszego państwa i jego struktur niezdolnych do takiego koordynowania różnych agend państwowych, by ograniczyć straty czy wręcz niebezpieczeństwo dla obywateli, albo po prostu zlekceważenie takiego zagrożenia dla licznej grupy przedsiębiorców, ich pracowników, kooperantów i klientów. W taki sposób obecne władze chcą wzbudzić zaufanie i gotowość do wspierania polityki rządu w sferze bezpieczeństwa i obrony?

W tle mamy międzynarodowy kontekst, Polska jednostronnie eskalowała napięcia w sytuacji trwającego od miesięcy, ale właśnie we wrześniu posuniętego krok dalej ocieplenia amerykańsko-białoruskiego. Warto też pamiętać, że to Białoruś informowała nas o wtargnięciu dronów. Czy był to manewr polityczny Aleksandra Łukaszenki, próbującego zyskać jakąś przestrzeń politycznego manewru? Nie mam dostępu do takiej wiedzy, wiem natomiast, że Polska zdecydowała się jednostronnie eskalować konfrontacje w sposób, na jaki nie był gotowy żaden z jej partnerów, łącznie z równie antyrosyjskimi i antybiałoruskimi jak Polska Litwą i Łotwą. Mało tego, jak powiedział właśnie 17 września wiceminister obrony Litwy, Karolis Aleksa „jest gorąca linia [między Wilnem a Mińskiem] i w razie potrzeby korzystamy z tego kanału”.

W końcu kontekstem są interesy Chin i ich polityka, i to po trzecie. Blokada granicy, a tym samym głównej kolejowej nitki „Pasa i szlaku” faktycznie wywołała ich reakcję. 15 września przybył do Polski minister spraw zagranicznych i szef Komisji Spraw Zagranicznych Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Chin Wang Yi. Spotkał się z ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim, a potem z prezydentem Karolem Nawrockim. Po spotkaniu z Sikorskim nie wydano wspólnego oświadczenia, ani nie przeprowadzono wspólnej konferencji prasowej. Natomiast strony wydały swoje odrębne oświadczenia. Sygnalizuje to brak poważnego zbliżenia stanowisk w kluczowych sprawach wśród których, jak zakomunikował rząd, były działania Rosji i Białorusi wobec Polski oraz kwestia zamknięcia granicy białorusko-polskiej. Według nieoficjalnych informacji medialnych Sikorski miał przygotować wobec Chin stanowisko, iż „wspieranie Rosji ma swoją cenę”.

22 września przedstawiciel ChRL przybył do Mińska. Z Łukaszenką spotkał się członek Stałego Komitetu Biura Politycznego KC Komunistycznej Partii Chin Li Xi. To członek najściślejszej, najwyższej siedmioosobowej grupy rządzącej Chinami. To polityk wyższej rangi niż ten, który odwiedził Warszawę.

Trzy dni później Polska otworzyła granicę. Politycy, wielu komentatorów odtrąbiło sukces manifestacji siły. Na czym polega ten sukces? Czy zmieniliśmy zasadniczo postępowanie Białorusi lub Rosji? Co od nich uzyskaliśmy? Brakuje wiarygodnych informacji publicznych. Być może uzyskano coś, co na razie nie jest przed nami ujawnione. Problem polega na tym, że skoro jednym z głównych celów – jak przyznawali sami rządzący – było komunikowanie strategiczne, to również sukces powinien być publicznie zakomunikowany. Przebieg wydarzeń skłania mnie do wniosku, że sukcesu nie ma. W rzeczywistości bowiem to nie Białoruś czy Rosja ugięły się pod presją, lecz Polska – pod naciskiem Chin, być może także pod wpływem Zachodu, który, jeśli nawet nie naciskał, to z pewnością nie wsparł. Zostaliśmy sami, eskalując konfrontację, której nikt poza nami nie chciał. I choć przez 13 dni demonstrowaliśmy siłę, to rezultat tej demonstracji jest tyleż symboliczny, co pusty. Polska rozegrała partię, której finał rozstrzygnął się nie w Warszawie, lecz w Mińsku i Pekinie.