Krystian Kamiński na serwisie X analizuje sytuację polityczną na Bliskim Wschodzie.
Krystian Kamiński: Ostatnie dwa tygodnie dołożyły kolejnych kilka stopni do temperatury politycznej na Bliskim Wschodzie. W ciągu tygodnia nastąpiła tam wymiana ciosów, która pokazała, że choć pokrywka tego kotła jeszcze nie wystrzeliła, a jego zawartość nie wykipiała parząc skutkami cały świat, to pod przykrywką buzuje coraz bardziej. Bliski Wschód jest jednym z trzech najważniejszych teatrów geopolitycznych świata, a obecnie zachodzi tam proces mający właściwie bezpośredni wpływ na Polskę i to na dwóch płaszczyznach. Po kolei.
16 stycznia Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej Iranu dokonał ostrzału rakietowego terytorium Syrii i Iraku. W pierwszej kolejności źródła irańskie podkreślały, że atak był wymierzony w bazy tak zwanego „Państwa Islamskiego”. Uderzenia tego można się było spodziewać. Było ono nieuchronnym odwetem za krwawy zamach terrorystyczny w irańskim Kermanie z 3 stycznia, za który odpowiedzialność wzięło na siebie właśnie ISIS. Dwie odpalone kolejno po sobie bomby zabiły tam kilkadziesiąt osób. Pierwsza wybuchła 300 metrów od mogiły gen. Kasima Solejmaniego, dowódcy sił specjalnych Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej zabitego w 2020 r. przez Amerykanów. Zamach nastąpił w czwartą rocznicę jego śmierci. Solejmani był kimś więcej niż generałem, był jednym z twórców bliskowschodniej polityki Iranu, toteż zamach był ciosem w prestiż Republiki Islamskiej.
Jednak irańskie rakiety poleciały także na Irak, a konkretnie na stolicę autonomicznego irackiego Regionu Kurdystanu – Irbilu. Środki masowego przekazu natychmiast wyszczególniły jedną, spośród cywilnych ofiar ataku. To iracko-kurdyjski biznesmen, milioner Peszraw Dezaji, na którego dom spadł jeden z pocisków. Część źródeł twierdzi, że był zaangażowany nie tylko w handel z Izraelczykami, ale też we współpracę z ich wywiadem. Irańczycy twierdzili nawet, że w ich ataku wraz z Kurdem mieli zginąć agenci Mosadu. Nie sposób zweryfikować tego typu twierdzeń. Faktem jest jednak, że iraccy Kurdowie, pozostają jednym z niewielu żywiołów na Bliskim Wschodzie, obok libańskich maronitów, w którym Izraelczycy łatwo mogą znajdować partnerów.
W ten sposób Iran wziął choć mały odwet za całą dekadę zabijania oficerów Korpusu Strażników w Syrii, która regularnie ostrzeliwana jest izraelskimi rakietami. Ich celem zwykle są nie Syryjczycy ale ludzie i obiekty Iranu, bądź jego najbliższych sojuszników z libańskiego Hezbollahu. W zeszłym roku takie ataki przeprowadzili – co znacznie rzadsze – także Amerykanie. Wet za wet. W sobotę celem niewielkich rakiet stała się amerykańska baza Al-Asad w Iraku. Tym razem Teheran wolał działać przez pośredników. W Iraku jego szyiccy sprzymierzeńcy mają otwarte pole do działania. Otworzyli je im zresztą sami Amerykanie obalając śmiertelnego wroga Iranu ajatollahów Saddama Husajna i jego partię Baas.
Irańczycy na tym jednak nie skończyli. Dzień później wystrzelili rakiety na terytorium Pakistanu, a konkretnie w region Beludżystanu. Jego celem był nie Pakistan jako taki, z którym Teheran ma poprawne relacje, lecz bazy organizacji Dżaisz al-Ald. Reprezentuje ona etnicznych Beludżów z Iranu. Ich separatyzm wezbrał ponownie z końcem 2022 r., na fali destabilizujących kraj protestów rozpoczętych po hasłami feministycznymi, a przeradzających się niemal w uliczną rebelię. Dżaisz al-Adl do feminizmu ma jak najdalej. To organizacja dżihadystyczna. Jedna z niewielu, które znajdują się na liście terrorystów zarówno w Teheranie, jak i w Waszyngtonie. Miała powiązania z Al Kaidą. Dodać jednak trzeba i to, że Dżaisz al-Adl ma korzenie w innej salafistycznej organizacji – Dżundullah, która według doniesień medialnych, w pierwszej dekadzie XXI wieku miała być po cichu wspierana przez administrację George’a Busha juniora via pakistańskie specsłużby w celu podminowania Iranu, bo i ten prezydent amerykański desygnował Iran jako jednego z istotniejszych wrogów, na jednym z pierwszych miejsc w kolejce do „zmiany reżymu”.
BLISKI WSCHÓD BLISKO WYBUCHU
— Krystian Kamiński 🇵🇱 (@K_Kaminski_) January 23, 2024
Ostatnie dwa tygodnie dołożyły kolejnych kilka stopni do temperatury politycznej na Bliskim Wschodzie. W ciągu tygodnia nastąpiła tam wymiana ciosów, która pokazała, że choć pokrywka tego kotła jeszcze nie wystrzeliła, a jego zawartość nie wykipiała… pic.twitter.com/Y2cCZYm4PE
W sensie politycznym przeminęła już cała epoka. Pakistan jest już dziś znacznie dalej od Stanów Zjednoczonych, za to znacznie bliżej Chin. Bez względu na to, że celem byli Beludżowie, a pakistańskie władze mają na pieńku i ze swoimi Beludżami, bowiem lud ten żyje po obu stronach porowatej, irańsko-pakistańskiej granicy, i po obu jej stronach nie brak niezadowolonych i zradykalizowanych żywiołów, Iran dokonał jednak naruszenia pakistańskiej suwerenności. Przy wszystkich swoich problemach, Pakistan to państwo atomowe, grające w poważne gry, zatem odpowiedź musiała być. Udzielono jej18 stycznia doskonale symetrycznie – Pakistańczycy ostrzelali z kolei beludżyjskich separatystów, którzy zbiegli z ich kraju do Iranu. Władze Pakistanu zachowały więc twarz, jednocześnie pozwoliły Irańczykom także wyjść z twarzą bez nakręcania eskalacji. I tak się prawdopodobnie stanie, na co wskazuje raczej spokojna retoryka obu stron. Spokojniejsza ze strony Pakistanu nawet niż ze strony Iraku, choć to w tym drugim Teheran ma poważne aktywa.
Dlaczego Iran znajdujący się cały czas pod silną presją USA i na celowniku Izraela postanowił wymierzyć ciosy na dwie strony i to tak demonstracyjnie? Sam przyjął ich wiele, więc chcąc być branym na poważnie musiał oddać. Pod drugie i USA, i Izrael są obecnie silnie zaangażowane w we własne konflikty, przy czym ten ostatni w konfrontację bieżącą na wielką skalę (Hamas) bądź narastającą konfrontację (Hezbollah) ze sprzymierzeńcami Teheranu. Myślę jednak, że środek jaki zastosował Iran – broń rakietowa, ma być też manifestacją gotowości do bezpośredniej konfrontacji z wymienionymi wrogami, w czasie której właśnie ta broń miałaby ważną rolę do odegrania. Niemal równocześnie – w sobotę, Irańczycy przekazali, że wystrzelili kolejnego satelitę, na najwyższą jak dotychczas orbitę – na wysokość około 750 km, gdzie została wyniesiona przez trzystopniową rakietę. Satelita należy do Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, można się więc domyślić, że będzie miała co najmniej podwójne, jeśli nie czysto militarne zastosowanie.
Iran pręży muskuły bowiem obserwuje, jak Amerykanie politycznie przegrywają z jego jemeńskim sprzymierzeńcem – Ansarullahem. Popularni Huti prowadzą już asymetryczne działania zbrojne trzeci miesiąc. Dopiero 12 stycznia Amerykanie wraz Brytyjczykami dali odpowiedź, przeprowadzając ostrzał rakietowy Jemenu z powietrza i morza. Najwyraźniej nie wpłynęła ona zbytnio ani na potencjał, ani na wolę Jemeńczyków. Cztery dni później Huti trafili pociskiem rakietowym bądź dronem statek M/V Gibraltar Eagle należący do amerykańskiej firmy Eagle Bulk Shipping, który płynął przez Zatokę Adeńską. Ich ataki na statki, które uznają za powiązane z Izraelem bądź jego zachodnimi sojusznikami są kontynuowane. Wpływa to na światowy handel. Kolejnym wielkim koncernem, który 16 stycznia podjął decyzję o rezygnacji z pływania przez Zatokę Adeńską i Morze Czerwone stał się Shell. Dzień wcześniej podobną decyzję podjął potentat LNG QatarEnergy. Pływanie wokół Afryki, a także wzrost kosztów ubezpieczeń, wpłynie na ceny podstawowych dóbr. Europa ledwie wykaraskała się z inflacji a za chwilę znów może ulec impulsowi inflacyjnemu. Sytuacja na tych akwenach to nie jest dla Polski teoria. W ramach poważnego zmniejszenie importu rosyjskiej ropy naftowej i bardziej ograniczonego zmniejszenia importu rosyjskiego gazu, Polska duże ich ilości sprowadza z Półwyspu Arabskiego (Arabia Saudyjska i Katar). To co dzieje się na Morzu Czerwonym dotyka nas już bezpośrednio.
Uważam, że Amerykanie nie są w stanie zmitygować Hutich kampaniami ostrzałów rakietowych i wykorzystania dronów. Ansarullah od 2015 r. mierzył się masowym bombardowaniem przez Arabię Saudyjską i lądową interwencją Zjednoczonych Emiratów Arabskich, bliskowschodnich krezusów wyposażonych w nowoczesną amerykańską broń i werbujących (jak ZEA) tysiące najemników w Afryce. Interwentom ledwie udało się odeprzeć Hutich spod Adenu, w stolicy Sanie nadal trzymają się mocno. Jako ruch masowy, zakorzeniony, fanatyczny i zaprawiony w bojach Huti stali się potężniejsi dzięki transferom technologii z Iranu. Swoją rolę odgrywa i technologiczny postęp. Relatywnie tanie drony doskonale sprawdzają się jako narzędzie tej asymetrycznej walki.
Działania jemeńskiego Ansarullahu podważają mocarstwową pozycję Amerykanów bardziej niż klęski w Iraku czy tym bardziej w Afganistanie. Klasyczna myśl geopolityczna daje w tym przypadku trafną odpowiedź. USA są klasycznym mocarstwem morskim. Cała ich potęga polityczna, ale też ekonomiczna zasadza się na kontroli światowego oceanu, który ciągle odgrywa dla globalnej wymiany towarowej i podziału pracy znacznie poważniejszą rolę niż ląd. Ta kontrola pozwalała na działanie na globie z bezpiecznej przystani, dawała inicjatywę w osaczaniu rywali na eurazjatyckiej „Wielkiej Wyspie” poprzez wybór punktu nacisku, pozwalała wchodzić w rolę gwaranta światowego handlu i dobrobytu.
Zgodnie z teorią partyzanta rozwiniętą przez Carla Schmitta, władza przegrywa, a partyzant wygrywa, gdy choć część obszaru, na którym była egzekwowana ta pierwsza wychodzi spod jej kontroli. Zakwestionowanie władzy imperium w jednym punkcie, kwestionuje ją pośrednio w każdym innym, bo kwestionuje jego zdolność projekcji siły i egzekwowania woli, kwestionuje sprawczość.
USA stoją więc przed wielkim wyzwaniem pacyfikacji globalnego partyzanta uderzającego w podstawy jego wiarygodności. Ograniczona kampania rakietowa nie przynosi rezultatów. Jednak jakakolwiek ekspedycja w kraju takim jak Jemen niesie w sobie ryzyko ugrzęźnięcia i niekontrolowanego zwiększania się zaangażowania imperium, które już zdradza oznaki „przeciągnięcia” zaangażowania w różnych miejscach globu. Nie wygląda na to, że Amerykanie są na to gotowi materialnie i moralnie, szczególnie w roku wyborczym. Zaś każde głębsze zaangażowanie odbije się na ich możliwościach w Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej oraz w Europie. I to druga płaszczyzna, na której to, co dzieje się na Morzu Czerwonym ma znaczenie dla Polski. Polski, w której elity polityczne i masy obywateli nadal myślą, że USA jest niezachwianym hegemonem, który może wszystko i wszędzie. Już nie może.